
Kilka miesięcy temu prowadziłem sprawę, która najpierw mnie zdenerwowała, potem zszokowała, a na końcu… po prostu rozbawiła swoją absurdalnością. Choć śmiać się właściwie nie było z czego.
Sprawa dotyczyła młodej kobiety, która doznała urazu biczowego kręgosłupa szyjnego w wypadku komunikacyjnym. Samo w sobie nic nadzwyczajnego – takich spraw prowadzę dziesiątki rocznie. Ale diabeł, jak zawsze, tkwił w szczegółach. A te szczegóły sprawiły, że ta historia zasługuje na osobny wpis.
„Przecież cesarka to zwykła procedura medyczna”
Moja klientka była w ciąży w momencie wypadku. Uraz kręgosłupa szyjnego – wyraźnie udokumentowany w dokumentacji szpitalnej – sprawił, że lekarz prowadzący ciążę podjął decyzję: ze wskazań neurologicznych konieczne jest cesarskie cięcie.
Brzmi poważnie? Bo jest poważnie.
Trzeba wiedzieć, że moja klientka miała już dwójkę dzieci. Obydwoje urodziła naturalnie, bez żadnych komplikacji. Trzecia ciąża również przebiegała prawidłowo – prawidłowe ułożenie płodu, brak wskazań ginekologicznych, wszystko szło świetnie. Gdyby nie wypadek, prawie na pewno urodziłaby naturalnie. Tak jak dwa razy wcześniej.
Ale uraz neurologiczny zmienił wszystko. Konieczna była operacja.
Zgłosiłem roszczenie do ubezpieczyciela sprawcy. I tu zaczęła się prawdziwa jazda bez trzymanki.
Pierwsza decyzja: odmowa. Ubezpieczyciel uznał, że w ogóle nie doszło do żadnego uszczerbku na zdrowiu. Uraz biczowy? Nie widzimy. Cesarskie cięcie? Nieistotne.
Wniosłem odwołanie. Szczegółowo opisałem sytuację. Wskazałem dokumentację. Podkreśliłem, że bez wypadku nie byłoby operacji.
Druga decyzja powalała mnie na kolana.
Ubezpieczyciel podtrzymał odmowę, argumentując – i nie zmyślam tego – że „zabieg cesarskiego cięcia jest zwykłą procedurą medyczną, typowym sposobem rozwiązania ciąży, który nie powoduje żadnego uszczerbku na zdrowiu i nie stanowi żadnej dolegliwości dla osoby poszkodowanej”.
Przeczytałem to trzy razy. Nie mogłem uwierzyć.
Dla tych, którzy nie wiedzą: cesarka to OPERACJA
Może dlatego, że jestem mężczyzną, nie mogłem w pełni zrozumieć, jak obraźliwa musiała być ta decyzja dla mojej klientki. Ale pamiętam zajęcia w szkole rodzenia, na które chodziłem przed narodzinami moich dzieci. Pamiętam, jak położna – bardzo dobitnie – podkreślała:
„Cesarskie cięcie to nie jest ‚zabieg’. To poważna operacja chirurgiczna.”
Przecięcie powłok brzusznych. Przecięcie macicy. Wyjęcie dziecka. Zszywanie. Warstwa po warstwie. Blizna na całe życie. Ból. Dłuższa rekonwalescencja. Zwiększone ryzyko powikłań w przyszłych ciążach.
I ktoś, kto siedzi w klimatyzowanym biurze, podpisuje się pod stwierdzeniem, że to „zwykła procedura, która nie powoduje żadnej dolegliwości”?
Swoją drogą, ciekawe, czy facet, który to podpisał (tak, to był mężczyzna), uznałby, że gdyby jemu ktoś przeciął brzuch i porozcinał organy wewnętrzne, to też „nic takiego się nie stało”?
Dlaczego to w ogóle jest roszczenie odszkodowawcze?
Może ktoś zapyta: „Ale przecież ona i tak by rodziła, prawda? Dziecko musiało się urodzić. Więc jaka różnica?”
Otóż właśnie. Ogromna różnica.
Bez wypadku moja klientka prawie na pewno urodziłaby naturalnie. Tak jak dwa razy wcześniej. Naturalny poród oznacza:
- Brak operacji
- Brak blizny
- Krótsza rekonwalescencja
- Mniejsze ryzyko powikłań
- Szybszy powrót do normalnego życia
Wypadek spowodował, że zamiast tego przeszła przez operację chirurgiczną. Operację, której by nie było, gdyby nie uraz neurologiczny. Uraz spowodowany przez sprawcę wypadku.
To klasyczny adekwatny związek przyczynowy. Bez wypadku – brak urazu. Bez urazu – brak wskazań do cesarki. Bez wskazań – naturalny poród.
Proste jak konstrukcja cepa. Ale najwyraźniej nie dla wszystkich.
Rzecznik Finansowy potwierdza: mieliśmy rację
Po drugiej odmowie ubezpieczyciela klientka zdecydowała się na kolejny krok – wniosła sprawę do Rzecznika Finansowego.
I tutaj – w końcu – spotkaliśmy się ze zdrowym rozsądkiem.
Rzecznik Finansowy w pełni podzielił nasze stanowisko. Wskazał, że:
- Cesarskie cięcie to operacja, nie „zwykła procedura”
- Przecięcie powłok brzusznych i macicy to poważna ingerencja w organizm
- Powstanie blizny i dłuższa rekonwalescencja to bezsporne dolegliwości
- Związek między wypadkiem a koniecznością operacji jest oczywisty
Nie wiem, czy ubezpieczyciel w końcu zapłacił (sprawy z Rzecznikiem bywają przewlekłe), ale jedno jest pewne – mieliśmy rację. I to potwierdziła niezależna instytucja, która nie ma interesu po żadnej ze stron.
Co stanowiło uszczerbek w tej sprawie?
To ważne, żeby to dokładnie rozłożyć. Bo w tej sprawie uszczerbkiem na zdrowiu był nie tylko sam uraz biczowy. To było dopiero początkiem łańcucha przyczynowo-skutkowego.
Pełen zakres uszczerbku obejmował:
- Uraz biczowy kręgosłupa szyjnego – ból, ograniczenie ruchomości, leczenie
- Konieczność cesarskiego cięcia – operacja, której by nie było bez urazu
- Przecięcie powłok brzusznych i macicy – fizyczna ingerencja w organizm
- Zszywanie i blizna – trwały ślad na ciele
- Dłuższa rekonwalescencja – w porównaniu z naturalnym porodem
- Potencjalne komplikacje – zwiększone ryzyko w przyszłych ciążach
To nie była „zwykła procedura”. To był ciąg zdarzeń uruchomionych przez wypadek, który doprowadził do poważnej operacji.
Moja refleksja: kiedy ubezpieczyciele przestaną bagatelizować?
Nie jest to pierwszy raz, gdy spotykam się z absurdalnym bagatelizowaniem skutków wypadku przez ubezpieczycieli. Ale to… to przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Nazwanie cesarskiego cięcia „zwykłą procedurą, która nie powoduje żadnej dolegliwości” to nie tylko błąd merytoryczny. To przejaw kompletnego braku empatii i zrozumienia dla tego, przez co przechodzą kobiety rodząc dzieci – zwłaszcza operacyjnie.
I właśnie dlatego prowadzę tego bloga. Bo takie historie muszą być nagłośnione. Bo ludzie muszą wiedzieć, z czym mogą się spotkać. I że warto walczyć, nawet gdy ubezpieczyciel twierdzi rzeczy kompletnie absurdalne.
Podsumowanie: nie daj się zwieść „zwykłym procedurom”
Jeśli jesteś kobietą, która przeszła przez podobną sytuację – wypadek w ciąży, konieczność cesarki ze wskazań wynikających z urazu – nie daj się zwieść.
Cesarskie cięcie to poważna operacja. Ma konsekwencje fizyczne i psychiczne. Zostawia blizny – dosłownie i w przenośni.
I jeśli ta operacja była skutkiem wypadku, masz prawo do zadośćuczynienia. Nie pozwól, by ubezpieczyciel wmówił ci, że „to nic takiego”.
Bo to nie jest „nic takiego”. To twoje ciało. Twoje zdrowie. Twoje prawo.
A jakie są Wasze doświadczenia? Spotkał się ktoś z podobnym bagatelizowaniem przez ubezpieczyciela? Podzielcie się w komentarzach.
Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o praktyce kancelarii znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.
Masz pytanie lub chcesz podzielić się swoją historią? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl