
Włośnica inaczej trychinoza lub trichinelloza to bardzo poważna i wyniszczająca organizm pacjenta choroba pasożytnicza. Choroba ta jest wywoływana przez włośnia krętego (Trichinella spiralis). Włośnicą można zarazić się, spożywając mięso zawierające larwy włośnia spiralnego. Najczęściej zjadając nieprzebadane lub źle przebadane mięso dzika lub świni.
Po zjedzeniu zarażonego mięsa w organizmie człowieka uwalniają się larwy, które po okresie dojrzewania rodzą tysiące swoich potomków, którzy następnie w postaci larwalnej przedostają sie do mięśni przepony, ale znajduje się je również w mięśniach międzyżebrowych, języku, krtani, mięśniach grzbietu. Po osiedleniu się otorbiają się, tworząc tzw. wągry, których otoczka ulega z czasem zwapnieniu. W tej postaci, odizolowane od organizmu, larwy mogą przeżyć w organizmie człowieka nawet 20–40 lat.
Objawy włośnicy mogą pojawić się już na drugi dzień po mięsnej uczcie. Do najczęstszych symptomów należą: obrzęk oczu i twarzy, bóle mięśni, biegunka, nudności i wymioty, wykwity skóry, bóle brzucha, zmęczenie, gorączka, bóle głowy, dreszcze, kaszel.
W ciężkich przypadkach włośnicy ( im więcej larw zjemy tym może mieć ona bardziej drastyczny przebieg) może dojść do problemów kardiologicznych i zaburzeń oddychania oraz koordynacji ruchów. Najcięższe przypadki mogą zakończyć się śmiercią.
Jak się ma zarażenie włośnicą do możliwości dochodzenia odszkodowania, czy zadośćuczynienia?
No cóż raczej do rzadkości należą przypadki, gdy pacjent sam upolował dzika, czy ubił przez siebie hodowaną świnię, a następnie bez przebadania mięso to zjadł. W takim przypadku trudno mówić o możliwości dochodzenia odszkodowania.
Zazwyczaj jednak poszkodowani pacjenci zarażają sie po zjedzeniu zakażonego mięsa nabytego w normalnym sklepie mięsnym lub w sklepie z dziczyzną.
Skoro w sprzedaży znalazło się zainfekowane mięso, to ktoś musiał popełnić jakiś błąd. Mięso trzody chlewnej i dzików podlega bowiem obowiązkowemu badaniu także na obecność włośnia spiralnego w jego tkankach. Jeżeli więc larwy włośnia w tym mięsie się znajdują, to albo nie zostało ono przebadane, ale zostało przebadane źle.
Jeżeli nie zostało ono przebadane i np. sklepikarz wprowadził do sprzedaży kiełbasę niewiadomego pochodzenia, to w sposób oczywisty winę za dopuszczenie do zarażenia jego konsumentów ponosi ta osoba.
Innym przypadkiem i to takim, który prowadziłem w mojej Kancelarii jest sytuacja, gdy błąd leżał po stronie weterynarza badającego mięso.
Do mojej kancelarii zgłosiły sie trzy osoby, które miały przyjemność brać udział w imprezie na północy wielkopolski. Jedną z atrakcji kulinarnych była, jak to poszkodowani określali; „przepyszna” kiełbasa z dzika. Kiełbasa okazała sie tak pyszna, że cała trójka spędziła kilka ciężkich tygodni w szpitalu.
W toku prowadzonego przez Policję dochodzenia ustalono, iż winnym jest weterynarz, który z lenistwa lub chęci zysku podbił świadectwo mięsu dzika, którego w ogóle nie przebadał. Mięso trafiło na wędliny i dalej na stół przy, którym biesiadowała trójka mieszkańców Poznania.
Jakie zadośćuczynienie za zarażenie włośnicą?
Na to pytanie trudno jednoznacznie odpowiedzieć z tej przyczyny, iż przebieg choroby może być bardzo różny w zależności od ilości skonsumowanych larw włośnia spiralnego, swojego stanu zdrowia i odporności oraz sukcesu wdrożonego leczenia. Tak jak napisałem we wstępie choroba ta może mieć bardzo poważny przebieg i nawet prowadzić do śmierci, ale może też zostać zaleczona, bo o wyleczeniu włośnicy chyba nie ma mowy.
Problem ten zauważył nawet Ustawodawca, który w tabeli procentowego uszczerbku na zdrowiu przewidział, iż ustalony uszczerbek na zdrowiu przez biegłego lekarza w toku badania chorego na chorobę zakaźną może być ustalany w widełkach, które mieszczą się między 0 a 100 % uszczerbkiem.
Jak natomiast skończyła sie historia odszkodowania dla moich klientów zarażonych włośniem?
W pierwszej kolejności po ustaleniu, iż to weterynarz z podpoznańskiej miejscowości jest winnym zaniedbania zostało do niego skierowane wezwanie do zapłaty zadośćuczynienia w kwocie 100.000 zł, którą to sumę uważaliśmy za adekwatną do konsekwencji włośnicy i jej przebiegu u moich klientów. Po drugie, jako że weterynarz wykonuje zawód, z którym łączy sie spore ryzyko powstania szkód zwykle osoby ten zawód wykonujące posiadają polisę OC- od odpowiedzialności cywilnej z tytułu szkód do jakich mogą się dopuścić wykonując swój zawód.
Niestety okazało sie, iż weterynarz poskąpił na wykupieniu polisy, co uniemożliwiło dochodzenie wyżej wskazanej kwoty od zakładu ubezpieczeń. Jedyną osobą, która zatem mogła zapłacić reprezentowanym przeze mnie klientom był sam weterynarz. Nie był to jednak właściciel prężnie działającej kliniki, a jego majątek nie pozwalał na pokrycie tak skumulowanych roszczeń. Tak więc moi klienci po długich negocjacjach zawarli z weterynarzem ugodę na podstawie, której zapłacił 5 poszkodowanym po 30 tys złotych zadośćuczynienia.