Wprowadzenie
Pamiętam, jak siedziałem nad aktami tej sprawy i zastanawiałem się nad pytaniem, które pewnie nigdy nie powinno być zadawane w kontekście ludzkiego cierpienia: czy krzywda ojca, który traci dwóch synów jednocześnie, to matematycznie „dwa razy więcej” cierpienia?
Sprawa dotyczyła mężczyzny, który w jednym wypadku stracił dwóch dorosłych synów – 27-letniego T. i 23-letniego P. Sam był w tym samochodzie, przeżył bez obrażeń fizycznych, ale próbował wyciągać z wraku swoich chłopaków. Było już za późno – wszyscy trzej pasażerowie (dwaj synowie i synowa w ósmym miesiącu ciąży) zginęli na miejscu.
Powód żądał 400.000 zł zadośćuczynienia – po 200.000 zł za każdego syna. Sąd Okręgowy w Poznaniu zasądził 120.000 zł łącznie. Nie 240.000 zł, nie podwójną kwotę. Jedną sumę za utratę dwojga dzieci.
Dlaczego? I czy to sprawiedliwe?
Matematyka kontra ludzkie cierpienie
Intuicyjnie wydaje się, że jeśli w jednym wypadku giną dwie bliskie osoby, to zadośćuczynienie powinno być podwojone. Przecież to dwie tragedie, dwie utraty, dwa pogrzeby, dwa puste miejsca przy stole.
Ale prawo patrzy na to inaczej.
Sąd Najwyższy w wyroku z dnia 26 listopada 2014 r. (III CSK 307/13) wyjaśnił to bardzo precyzyjnie. Cytuję fragment uzasadnienia z wyroku poznańskiego sądu, który powołał się na to orzeczenie:
„Takie uproszczone określenie wysokości odpowiedniej sumy byłoby sprzeczne z art. 446 § 4 k.c., w którym mowa jest o zadośćuczynieniu pieniężnym za doznaną krzywdę. (…) Podstawowe znaczenie musi mieć rozmiar doznanej krzywdy, o której decydują przede wszystkim takie czynniki, jak poczucie bólu, żalu, smutku, pustki, zniechęcenia i zawiedzionych nadziei, a także sposób przeżywania żałoby i czas jej trwania.”
Widzicie tę różnicę? Nie chodzi o liczbę ofiar. Chodzi o rozmiar krzywdy konkretnej osoby.
Dlaczego krzywda to nie równanie matematyczne
Pozwólcie, że spróbuję to wyjaśnić na przykładzie tej konkretnej sprawy.
Ojciec stracił dwóch synów jednocześnie. To nie było tak, że stracił jednego syna, potem przeszedł żałobę, odbudował życie, a kilka lat później stracił drugiego. To było jedno zdarzenie, jeden moment, po którym jego świat się zawalił.
Z zeznań świadków i samego powoda wynika, że:
- Zamieszkiwał z oboma synami, prowadził z jednym gospodarstwo rolne
- Rok wcześniej stracił żonę – synowie byli jego jedynym oparciem
- Po wypadku całkowicie się zamknął, przestał wychodzić z domu, spotykać się z ludźmi
- W domu wiszą zdjęcia synów, przy świątecznym stole stoją puste nakrycia
- Co tydzień odwiedza grób, gdzie pochowani są obaj
- Żyje w ciągłym lęku o trzeciego, żyjącego syna
Czy to cierpienie jest „dwa razy większe” niż gdyby stracił jednego syna? A może to jakościowo inne cierpienie – utrata nie jednego dziecka, ale całej przyszłości rodziny, poczucie całkowitej pustki?
Sąd uznał, że to drugie. I przyznał jedną sumę za jedną, niepowtarzalną krzywdę związaną z utratą dwojga najbliższych osób w tym samym momencie.
Czy 120.000 zł to odpowiednia kwota?
To pytanie, które nie daje mi spokoju.
Powód domagał się 400.000 zł (po 200.000 zł za każdego syna). Ubezpieczyciel w postępowaniu likwidacyjnym zaoferował… 12.000 zł (po 6.000 zł za każdego). Sąd zasądził 120.000 zł.
Czy to dużo? Czy mało?
Z jednej strony, 120.000 zł to dziesięciokrotność oferty ubezpieczyciela. Z drugiej – to 30% tego, czego żądał powód. A jeśli pomyślimy o tym w kategoriach „ceny za życie” – 60.000 zł za każdego dorosłego syna – to wydaje się… niewspółmiernie mało?
Ale przypominam sobie fragment uzasadnienia, który Sąd Okręgowy przytoczył z orzecznictwa Sądu Najwyższego (wyrok z 28.09.2001 r., III CKN 427/00):
„Wysokość zadośćuczynienia nie może stanowić zapłaty symbolicznej, lecz musi przedstawiać jakąś ekonomicznie odczuwalną wartość. Wysokość zadośćuczynienia musi być odpowiednia w tym znaczeniu, że powinna być – przy uwzględnieniu krzywdy poszkodowanego – utrzymana w rozsądnych granicach, odpowiadających aktualnym warunkom i przeciętnej stopie życiowej społeczeństwa.”
120.000 zł w 2016 roku (kiedy zapadł wyrok) to nie była suma symboliczna. To była kwota „ekonomicznie odczuwalna”. Ale czy „odpowiednia”?
Szczerze? Nie sądzę. Jak wycenić utratę dwojga dorosłych dzieci, które były Twoim jedynym oparciem po śmierci żony? Jak wycenić puste nakrycia przy wigilijnym stole? Jak wycenić lęk o żyjącego syna, który pojawia się za każdym razem, gdy trochę się spóźnia?
Kontrowersyjne pytanie: czy kwota powinna być wyższa dla świadka tragedii?
W tej sprawie był jeszcze jeden element, który mnie zaniepokoił.
Powód był w tym samochodzie. Przeżył bez obrażeń fizycznych, ale próbował wyciągać synów z wraku. Był świadkiem ich śmierci. To nie było tak, że dowiedział się o tragedii z telefonu. On widział, jak jego synowie umierają.
Czy ten fakt powinien wpłynąć na wysokość zadośćuczynienia?
Sąd tego bezpośrednio nie analizował w uzasadnieniu. Ale z mojego doświadczenia wiem, że świadkowanie śmierci bliskiej osoby to dodatkowy wymiar traumy. To nie tylko ból po stracie – to także flashbacki, poczucie winy („dlaczego nie mogłem ich uratować?”), koszmary.
Czy 120.000 zł uwzględnia ten aspekt? Raczej nie. Sąd skupił się na „sposobie przeżywania żałoby i czasie jej trwania”, nie na traumie związanej z samym momentem wypadku.
Praktyczne wnioski dla osób w podobnej sytuacji
Jeśli ktoś z was – nie daj Boże – znajdzie się w sytuacji, gdzie w jednym zdarzeniu traci więcej niż jedną bliską osobę, zapamiętajcie kilka rzeczy:
Po pierwsze: Nie dajcie się przekonać ubezpieczycielowi, że „dwie ofiary = podwójna kwota” lub odwrotnie – że „skoro to jedno zdarzenie, to jedna, mała kwota wystarczy”.
Zadośćuczynienie nie jest równaniem matematycznym. To kompensata za Waszą indywidualną krzywdę, która może być bardziej złożona niż suma dwóch strat.
Po drugie: Dokumentujcie wszystko. Jak zmieniło się Wasze życie? Czy przestaliście wychodzić z domu? Czy macie lęki? Czy odwiedzacie grób? Czy przy świątecznym stole stoją puste nakrycia?
Te szczegóły mają ogromne znaczenie dla sądu. W tej sprawie świadkowie opisali, jak powód się zmienił – z osoby aktywnej, często odwiedzającej brata, w człowieka zamkniętego w domu przed telewizorem. To wpłynęło na ocenę rozmiaru krzywdy.
Po trzecie: Nie przyjmujcie pierwszej oferty ubezpieczyciela. W tej sprawie ubezpieczyciel zaproponował 12.000 zł. Sąd zasądził 120.000 zł – dziesięć razy więcej. Gdyby powód przyjął ofertę, straciłby 108.000 zł.
Refleksja na zakończenie
Ta sprawa (sygn. akt XIII C 83/16, Sąd Okręgowy w Poznaniu) pokazuje, jak trudno prawo radzi sobie z wycenianiem ludzkiego cierpienia.
Ojciec stracił dwóch synów w jednym wypadku. Był świadkiem ich śmierci. Żyje z tym od 14 lat (wypadek był w 2002 r., wyrok w 2016 r.). Co tydzień odwiedza grób. Przy stole stoją puste nakrycia.
120.000 zł to kwota, którą sąd uznał za „odpowiednią”. Nie symboliczną, ale i nie wygórowaną. Utrzymaną w „rozsądnych granicach”.
Ale czy 120.000 zł to naprawdę „rozsądna granica” za utratę dwojga dorosłych dzieci? Czy 60.000 zł „na syna” to sprawiedliwa wycena więzi ojciec-syn?
Nie mam odpowiedzi na te pytania. Ale wiem jedno: matematyka nie powinna mieć tutaj zastosowania. Krzywda to nie równanie. To ludzkie cierpienie, które każdy przeżywa inaczej.
I być może właśnie dlatego – paradoksalnie – sądy nie mnożą kwot przez liczbę ofiar. Bo to nie o liczbę chodzi. To o głębię bólu jednego człowieka.
A Wy jak myślicie? Czy utrata dwojga bliskich w jednym zdarzeniu to „podwójna krzywda” czy „całkowicie inny rodzaj cierpienia”? Piszcie w komentarzach – to temat, który zasługuje na dyskusję.
Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl oraz www.prawnikododszkodowan.pl.
Masz pytanie lub chcesz podzielić się swoją historią? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl