Wprowadzenie
Niedawno zakończyła się sprawa, która idealnie ilustruje problem, z którym spotykam się regularnie w mojej praktyce. Poszkodowany zgłosił szkodę po zalaniu – ubezpieczyciel najpierw w ogóle odmówił wypłaty, potem przyznał 40 tysięcy, później kolejne dopłaty… A ostatecznie? Sąd zasądził jeszcze prawie 77 tysięcy złotych! To brzmi niewiarygodnie, prawda? A jednak to codzienność w świecie odszkodowań.
Z mojego doświadczenia wynika, że taktyka „małych kroków” to ulubiona metoda ubezpieczycieli. Wypłacają fragmentami, niechętnie, licząc na to, że poszkodowany w końcu się zmęczy i odpuści. Ale warto wiedzieć jedno – prawie zawsze warto walczyć. Pozwólcie, że opowiem Wam o tej fascynującej sprawie.

Historia, która powinna Was zmobilizować
Wyobraźcie sobie taką sytuację: macie budowany dom, zlecacie montaż basenu renomowanej firmie. Wszystko wydaje się pod kontrolą. Aż pewnego dnia odkrywacie, że pomieszczenia na niższym poziomie są zalane. Okazuje się, że pracownik wykonawcy po prostu nie dokręcił śrubunku przy dysży przeciwprądów. Błąd ludzki, może drobny w teorii, ale w praktyce? Woda spływała przez 2-4 tygodnie, zalała pięć pomieszczeń, zniszczyła posadzki, ściany, stolarkę…
Co robicie? Zgłaszacie szkodę ubezpieczycielowi wykonawcy. I tu zaczyna się cyrk, który znam aż za dobrze.
Pierwszy akt: odmowa
28 kwietnia. – zgłoszenie szkody. 11 maja . – decyzja ubezpieczyciela: odmowa wypłaty odszkodowania. Tak po prostu. Bez głębszej analizy, bez wnikliwego sprawdzenia dokumentacji. Odmowa.
Często spotykam się z taką taktyką. Ubezpieczyciel liczy na to, że poszkodowany się przestraszy, pomyśli „skoro odmówili, to pewnie nie mam racji” i odpuści. Ale ten poszkodowany – na szczęście – nie odpuścił.
Drugi akt: seria dopłat
27 czerwca . – ubezpieczyciel zmienia zdanie i przyznaje… 40.048 zł. „No wreszcie!” – pomyślelibyście. Tylko że rzeczywista szkoda była znacznie wyższa.
3 sierpnia – dopłata 59.307 zł. Czemu od razu nie wypłacili całości? Dobre pytanie.
29 sierpnia– kolejna dopłata 13.046 zł. Ubezpieczyciel stopniowo „odkrywał” kolejne koszty.
8 marca – jeszcze 7.752 zł.
Łącznie ubezpieczyciel wypłacił 120.154 zł. I stwierdził, że to koniec, że więcej się nie należy.
Trzeci akt: sąd i prawda
Poszkodowany nie dał za wygraną. Wytoczył powództwo. Sąd powołał biegłego sądowego z zakresu budownictwa, który… wycenił szkodę na 196.763 zł. Różnica? Prawie 77 tysięcy złotych! To nie jest błąd w zaokrągleniu. To celowe zaniżenie odszkodowania.
Dlaczego ubezpieczyciele tak robią?
Często klienci pytają mnie: „Panie Bartoszu, dlaczego oni tak działają? Przecież w końcu i tak sąd ich zmusi do zapłaty?” Odpowiedź jest prosta i brutalna: bo im się to opłaca.
Pomyślcie: jeśli 7 na 10 poszkodowanych przyjmie zaniżoną ofertę i nie pójdzie do sądu, ubezpieczyciel oszczędza ogromne pieniądze. Tak, w trzech pozostałych sprawach przegra i zapłaci więcej (plus odsetki, plus koszty procesu), ale bilans wciąż jest dla niego korzystny.
To czysta matematyka. Ubezpieczyciele mają całe działy zajmujące się optymalizacją wypłat. Wiedzą, że większość ludzi zmęczy się walką. Że uwierzą w „profesjonalny kosztorys” sporządzony przez rzeczoznawcę ubezpieczyciela. Że w końcu przyjmą to, co dostaną.
Taktyki, które stosują
Z mojej praktyki znam kilka klasycznych zagrywek:
1. Stopniowe wypłaty – jak w opisywanej sprawie. Zamiast jednorazowo wypłacić całe odszkodowanie, robią to częściami. Każda dopłata wymaga kolejnego pisma, kolejnej walki. To ma Was zmęczyć.
2. Kwestionowanie faktur – „ta faktura nie dotyczy miejsca szkody”, „te koszty są zawyżone”, „to nie było konieczne do naprawy”. Słyszałem to setki razy.
3. Własne kosztorysy – ubezpieczyciel sporządza kosztorys według własnych „wytycznych”. Niespodziewanie zawsze wychodzi niższy niż realne koszty.
4. Przeciąganie w czasie – im dłużej trwa postępowanie likwidacyjne, tym większa szansa, że poszkodowany w końcu przyjmie każdą kwotę, byle już to się skończyło.
Co możecie zrobić? Moje rady
Po latach reprezentowania poszkodowanych nauczyłem się kilku rzeczy, które naprawdę działają:
1. Dokumentujcie wszystko
Zdjęcia, filmy, świadkowie. Im więcej, tym lepiej. W opisywanej sprawie poszkodowany miał świadków, którzy widzieli zalanie, oraz szczegółową dokumentację fotograficzną. To był klucz.
2. Zbierajcie faktury i rachunki
Każda złotówka wydana na naprawę szkody powinna mieć potwierdzenie. Faktura VAT, rachunek, umowa – wszystko się przyda.
3. Nie przyjmujcie pierwszej oferty
Nigdy. Serio, nigdy. Pierwsza oferta ubezpieczyciela to zazwyczaj 40-60% rzeczywistej wartości szkody. To punkt wyjścia do negocjacji, nie ostateczna propozycja.
4. Rozważcie sprawę sądową
Wiem, że brzmi to strasznie. „Sąd”, „proces”, „lata czekania”… Ale prawda jest taka, że sprawy odszkodowawcze toczą się dziś względnie szybko (ta trwała niecałe 3 lata od pozwu do wyroku). A różnica w kwocie? W opisywanej sprawie poszkodowany dzięki procesowi dostał o 77 tysięcy więcej. Czy to nie warte walki?
5. Konsultujcie się z prawnikiem
Nie musicie od razu zatrudniać adwokata na cały proces. Ale warto pokazać ofertę ubezpieczyciela komuś, kto zna się na rzeczy. Często już podczas konsultacji wychodzi, że odszkodowanie jest rażąco zaniżone.
Rola biegłego sądowego – game changer
W opisywanej sprawie przełomem było powołanie biegłego sądowego. To nie jest rzeczoznawca ubezpieczyciela, który ma interes w zaniżeniu szkody. To niezależny ekspert wyznaczony przez sąd.
Biegły dokładnie przeanalizował zakres szkód:
- Koszty osuszania pomieszczeń: 37.636 zł
- Roboty budowlane (wymiana płytek, stolarki, malowanie): 151.614 zł
- Plus VAT: 7.513 zł
Łącznie: 196.763 zł. Ubezpieczyciel wycenił to na 120 tysięcy. Różnica? 40% wartości szkody!
Z mojego doświadczenia wynika, że opinia biegłego sądowego jest w 90% przypadków korzystniejsza dla poszkodowanego niż wycena ubezpieczyciela. Dlaczego? Bo biegły nie ma interesu w zaniżaniu. Liczy rynkowe stawki, uwzględnia wszystkie konieczne prace, nie pomija „drobnych” kosztów.
Refleksja na koniec
Prowadzę tego bloga, bo chcę, żebyście wiedzieli, jak naprawdę wygląda świat odszkodowań. To nie jest tak, że zgłaszacie szkodę i dostajecie sprawiedliwe odszkodowanie. Niestety. Musicie walczyć o swoje prawa.
Ale – i to jest najważniejsze – ta walka ma sens. W opisywanej sprawie poszkodowany mógł przyjąć pierwsze 40 tysięcy i tyle. Albo nawet 120 tysięcy, które ubezpieczyciel wypłacił stopniowo. Zamiast tego poszedł do sądu i dostał prawie 77 tysięcy więcej. Plus odsetki od maja 2016 r. To może być kolejnych kilkanaście tysięcy złotych!
Czy było warto? Zapytajcie poszkodowanego. Albo lepiej – nie pytajcie, bo odpowiedź jest oczywista.
Co ciekawe, ubezpieczyciel do końca twierdził, że wypłacił wszystko, co się należało. Nawet w procesie utrzymywał, że 120 tysięcy to uczciwe odszkodowanie. Dopiero opinia biegłego i wyrok sądu postawiły kropkę nad „i”.
Mam nadzieję, że ta historia Was zmobilizuje. Jeśli dostaliście propozycję odszkodowania od ubezpieczyciela i macie wątpliwości – nie odpuszczajcie. Sprawdźcie, zweryfikujcie, konsultujcie. Często różnica między ofertą ubezpieczyciela a rzeczywistą wartością szkody wynosi dziesiątki tysięcy złotych.
A jakie są Wasze doświadczenia z ubezpieczycielami? Spotykaliście się z taktyką „małych kroków”? Dajcie znać w komentarzach – chętnie podyskutuję!
Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl oraz www.prawospadkowepoznan.pl.
Masz pytanie lub chcesz podzielić się swoją historią? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl