
W zeszłym tygodniu miałem małą kumulację nietypowych sytuacji, które skłoniły mnie do napisania niniejszego posta. Post będzie lekko subiektywny i trochę o mnie (trochę samochwalstwa), no ale inaczej bym tych słów nie mógł napisać. Mniej za to będzie o odszkodowaniach.
Tematy, które opisuję na niniejszym blogu są najczęściej efektem wykonywanej przeze mnie pracy zarobkowej, którą jest świadczenie usług prawniczych, w tym tych związanych z procesem dochodzenia odszkodowań.
Przy czym dużą częścią mojej aktywności zawodowej jest prowadzenie procesów sądowych i po prostu występowanie przed sądem. Od razu zaznaczę, bo to będzie ważne dla dalszego wątku, iż występując przed sądem nie tworzę teatralnej otoczki, nie ulegam niepotrzebnym na sali sądowej emocjom. Zawsze ważniejsza dla mnie była siła argumentu, niż ich sposób przekazu. Generalnie jestem, wydaje mi się, grzeczny i działam absolutnie w pełnej zgodzie z zasadami etyki.
Przechodząc zatem do konkretów:
- Pierwsza sytuacja miała miejsce podczas procesu związanego z dochodzeniem przez moją Klientkę odszkodowania za skutku urazy szyi typu smagnięcie biczem. Tak jak pisałem w innych postach procesy te, mimo że roszczenia nie są duże są bardzo trudne z uwagi na politykę ubezpieczycieli. W toku tego procesu uzyskałem nawet dobrą opinię od neurologa, jednakże pozwana zażądała uzupełnienia opinii przez biegłego ortopedę, który miał się wypowiedzieć jedynie w zakresie, czy rehabilitacja, której nie poddała się powódka doprowadziłaby do zmniejszenia się uszczerbku na zdrowiu. Biegły, który nie zrozumiał dość wąskiej tezy opinię sporządził w takim samym zakresie jak neurolog, tj wypowiedział się na temat całości uszczerbku na zdrowiu (mimo braku takiego zlecenia ze strony sądu) powódki – oczywiście w sposób odmienny jak neurolog. Moim zdaniem w tym zakresie opinia ta w ogóle nie stanowiła opinii sądowej, bo wykraczała poza tezę dowodową. Moim obowiązkiem było więc jej podważenie co tez uczyniłem przedstawiając w sposób wyważony, ale stanowczy moje argumenty. Wniosłem oczywiście o niezasądzenie biegłemu kosztów. Tuż przed rozprawą, na którą pojechała akurat moja współpracowniczka wzburzony biegły wytknięciem jego błędu i zakwestionowaniem jego rachunku wręcz „zaatakował” moje współpracowniczkę nazywając mnie „człowiekiem bez klasy i honoru”.
- Trochę odmienną sytuację miałem na kolejnej rozprawie, gdzie pełnomocnik warsztatu samochodowego dochodzącego wynagrodzenia za sfuszerowaną naprawę pojazdu ( mój Klient odstąpił od umowy z uwagi na rozległe wady), po 3 latach procesu, gdy wytknąłem, iż do dzisiaj nie została wykazana nawet wartość kosztu naprawy w zakresie nieobjętym wadami zgłosił dowód z opinii biegłego na tę własnie okoliczność. Dowód ten był oczywiście spóźniony i w sposób oczywisty wpływa na przedłużenie postępowania, jednakże sędzia prowadząca sprawę skłaniała się do jego dopuszczenia. Chcąc wykazać absolutną niedopuszczalność takiego uprzywilejowania strony powodowej wbrew przepisom procedury wdałem się w prawie pół godzinną wymianę argumentacji z mecenasem strony przeciwnej. Muszę powiedzieć, iż od dawna się tak nie nagadałem na rozprawie. Niestety sędzia chyba trochę bała się takiego procesowego zakończenia sprawy i dopuściła dowód oczywiście spóźniony. No cóż taka reguła gry. Natomiast wychodząc z sali sądowej podszedł do mnie mecenas strony przeciwnej ( Pan starszy już wiekiem) wyciągnął do mnie rękę i pokiwał wymownie głową ( zakładam, że z uznaniem i podziękowaniem za szermierkę argumentami, która przed chwila się odbyła).
- Jakby tego było mało tego samego dnia miałem rozmowę telefoniczną z Klientem, który brał udział w próbie mediacyjnego zakończenia sporu związanego z działem spadku. Na prośbę przeciwników procesowych posiedzenie to odbyło się bez pełnomocników jedynie w gronie pozostającej w sporze rodziny. Zdając mi relację z posiedzenia Klient poinformował mnie, iż jego przeciwnicy procesowi wskazali mu, że zamierzają skierować sprawę cywilną przeciwko jego pełnomocnikowi ( mojej osobie), gdyż cyt: „za bardzo dobieram im się do gardła”. Oczywiście „to dobieranie się do gardła” odbywało się tylko w ramach środków procesowych, środków które przynajmniej w części były uznawane przez sąd, a których skutkiem było „odkrycie” kilku składników majątku, które na początku sprawy nie były mojemu Klientowi znane.
- Do tego w tym samym tygodniu zgłosił się do mnie Czytelnik bloga, który chciał przyjechać skonsultować jego sprawę związaną z prowadzonym procesem o zadośćuczynienie za skutki wypadku drogowego. Nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, iż do mojej Kancelarii mieszczącej się w Poznaniu nie wybrał się aż z Mazur. Wstał o 4 rano i po 6 godzinach jazdy przyjechał na spotkanie. Wow!
Dlaczego o tych czterech sytuacjach napisałem? Jaki jest ich wspólny mianownik?
Wydaje mi się, iż uznanie wykonywanej prawniczej roboty.
Tak sobie pomyślałem, iż pierwszym stopniem ( choć może jednak najwyższym ?) uznania jakości wykonywanej przez prawnika pracy jest po pierwsze uznanie u własnego Klienta. Na pewno jest to absolutnie najważniejsze i stanowić powinno cel działań prawnika, nawet w sytuacji gdy prawnik wie, iż np. jego Klient nie ma racji. Naszą pracą nie jest bowiem odnalezienie tzw. prawdy materialnej, ale reprezentacja swojego Klienta.
Dalszym stopniem jest gdy, to uznanie zdobywasz u swojego przeciwnika procesowego. Jakkolwiek nie jest dla mnie przyjemnym fakt, iż jestem nazywany „człowiekiem bez klasy”, zwłaszcza że ja sam, gdy wytykane mi są rzekome błędy czy miałkość moich argumentów nigdy nie pozwalam sobie na wycieczki osobiste do przeciwnika procesowego, nawet wtedy gdy ten by na to naprawdę zasługiwał. Sala sądowa nie jest jednak, albo raczej nie powinna być jarmarcznym bazarem.
Nie cieszy mnie też chęć wszczęcia postępowania cywilnego, czy dyscyplinarnego przeciwko mnie za skuteczną pracę. Nie cieszą (choć śmieszą) sytuacje, gdy jesteśmy oskarżani o działalność przestępcza mającą polegać na pomocy swojemu Klientowi, który w oczach swojego przeciwnika jest „oszustem”, czy „wyłudzaczem”, czy kim tam jeszcze jest.
Zresztą pewnie w tej opisanej przeze mnie sytuacji postępowanie dyscyplinarne nawet nie byłoby wszczęte. Zdarzały nam się już w Kancelarii sytuacje, gdy samorząd zawodowy przysyłał nam informację, iż odmawia wszczęcia postępowania dyscyplinarnego z wniosku przeciwnika procesowego wobec nas z uwagi na fakt, iż podnoszone przez przeciwnika procesowego argumenty świadczą jedynie o fakcie prawidłowego wykonywania naszych obowiązków wobec swojego Klienta.
Nie cieszą mnie te sytuację, gdyż nie sprawia mi satysfakcji, gdy jestem obrażany, czy grozi mi się postępowaniami sądowymi, to jednak w zasadzie nie mogę odebrać takich zarzutów kierowanych w stosunku do mojej pracy tylko i wyłącznie jako faktu jej skuteczności. ( Zresztą tak mi też wprost powiedział Klient, który niejako z zadowoleniem powitał chęć skierowania sprawy przeciwko jego pełnomocnikowi przez jego przeciwników jako potwierdzenie dokonania dobrego wyboru pełnomocnika)
Wreszcie trzecim najwyższym chyba stopniem uznania jest natomiast sytuacja, która przydarzyła się mojemu wspólnikowi. Otóż kilkanaście już lat temu wygrał sprawę i skutecznie przeprowadził egzekucję odzyskując dług dla swojego Klienta.
Ku zaskoczeniu przeciwnik procesowy po zakończeniu sprawy, za którą słono zapłacił, pojawił się u wspólnika w Kancelarii chcąc od tej pory być obsługiwanym własnie przez jego osobę. Do dnia dzisiejszego pozostaje naszym Klientem.