Konsekwencje jazdy po pijaku- czyli o regresie nietypowym.

Zdeněk Sviták
Autor: Ditri (Praca własna) [CC BY-SA 3.0

Święta się skończyły, a w podsumowaniu media podają ile osób tym razem straciło życie w wypadkach samochodowych, ilu zostało poszkodowanych, a wreszcie że liczba osób jadących na podwójnym gazie przekroczyła grubo tysiąc.

W zasadzie każdy użytkownik dróg w naszym kraju wie, iż prowadząc pojazd w stanie po spożyciu, czy też użyciu alkoholu ponosi on odpowiedzialność karną, czy też wykroczeniową za tego typu występek, czy też wybryk.

Jak widać sama sankcja karna i perspektywa utraty prawa jazdy, zawiasów, czy nie rzadko także konieczności spędzenia części swego życia na koszt wymiaru sprawiedliwości nie stanowi wystarczającego czynnika odstraszającego dla osób, które prowadzenie pojazdu łączą z promilami w krwi.

Tak sobie myślę, iż pewnie dużo w tym myślenia, iż i tak mnie nie złapią, a jak mnie złapią to co najwyżej dostanę zawiasy i wtedy dopiero będę grzeczny.

Natomiast mało kto wie o innej często daleko dalej idącej konsekwencji jazdy po pijaku, a które to skutki mogą być dla kierowcy z ułańską fantazją daleko bardziej niekorzystne niż konieczność zapłacenia grzywny, czy też dwa lata w zawiasach na pięć.

Mowa tutaj o tak zwanym regresie nietypowym, instrumencie który nakłada na sprawcę wypadku, kolizji drogowej obowiązek zwrotu wszystkich kwot odszkodowań, zadośćuczynień, które ubezpieczający go ubezpieczyciel zapłacił osobom poszkodowanym w wypadku spowodowanym przez pijanego kierowcę.

Jak nie trudno sobie wyobrazić skutki uszkodzenia drugiego auta mogą sięgać od kilku do kilkudziesięciu, rzadziej więcej tysięcy – co już może być ogromną kwotą do zapłaty. Tymczasem konsekwencje finansowe mogą iść jeszcze dalej. W przypadku, gdy osoba kierująca pojazd po pijaku doprowadzi do śmierci innej osoby, suma roszczeń z którymi z tytułu zadośćuczynienia za śmierć osoby bliskiej, czy jednorazowego odszkodowania z tytułu utraty osoby najbliższej może sięgać kilkuset i więcej tysięcy złotych.

Tak więc sprawca takiego wypadku nie dość, iż na czas pewien trafi za kratki, to jednocześnie konsekwencją dla jego osoby jest praktycznie całkowite bankructwo. Raczej niewielu z nas byłoby w stanie podołać roszczeniu na kwotę dajmy na to pół miliona złotych.

Tak wiec podsumowując ten wątek można się zastanowić, dlaczego stratedzy czy to w ministerstwie odpowiedzialnym za bezpieczeństwo na drodze, czy w ubezpieczalniach nie wykorzystują tej informacji w swoich kampaniach reklamowych zniechęcających do nie chwytania za kluczyki, gdy chwile wcześniej chwytało się za kieliszek. Wydaje mi się, iż perspektywa stracisz wszystko co masz i posiedzisz jest znacznie bardziej przekonywająca niż zapłacisz kilka tysięcy nawiązki i wyjdziesz po roku.