Z mojego wieloletniego doświadczenia w sprawach odszkodowawczych wynika, że najechanie na dziurę w drodze to jedna z najczęstszych przyczyn szkód w pojazdach. I za każdym razem, gdy klient przychodzi ze zdjęciami uszkodzonego zawieszenia czy opon, słyszę tę samą historię: zarządca drogi przekierował go do ubezpieczyciela, a ten odmówił wypłaty odszkodowania, twierdząc, że brak dowodów winy zarządcy. Brzmi znajomo?
Dziś chcę podzielić się z Wami fascynującym aspektem prawa odszkodowawczego, który może zmienić zasady gry – zasadą ryzyka w odpowiedzialności zarządcy drogi. To wiedza, którą wywalczyłem w apelacji i która może być kluczem do Waszego sukcesu w sporze z ubezpieczycielem.
Spis treści
Typowy scenariusz: zasada winy i jej pułapki
Art. 434 KC – ukryty skarb w prawie odszkodowawczym
Kiedy dziura staje się „budowlą”?
Moja sprawa o właz do studzienki – case study
Co z przedmiotami porzuconymi na drodze?
Praktyczne porady: jak udowodnić odpowiedzialność zarządcy
Typowy scenariusz: zasada winy i jej pułapki
Wyobraźmy sobie sytuację (a raczej nie musimy, bo to codzienność na polskich drogach): wjeżdżacie w dziurę, uszkodzeniu ulega felga, opona, a czasem i zawieszenie. Zgłaszacie szkodę do zarządcy drogi, ten kieruje Was do swojego ubezpieczyciela, a ten… odmawia. Standardowe uzasadnienie? „Brak dowodu winy zarządcy drogi”.
W praktyce oznacza to, że musielibyście udowodnić, iż zarządca:
zbyt rzadko patrolował ulice,
wiedział o dziurze (np. z wcześniejszych zgłoszeń), ale jej nie zabezpieczył,
nie usunął przeszkody w odpowiednim czasie.
Brzmi jak misja niemożliwa? Często tak jest. Ale jest światełko w tunelu, o którym ubezpieczyciele wolą nie mówić.
Art. 434 KC – ukryty skarb w prawie odszkodowawczym
Tutaj zaczyna się prawdziwa magia prawa odszkodowawczego. Artykuł 434 Kodeksu cywilnego stanowi:
Za szkodę wyrządzoną przez zawalenie się budowli lub oderwanie się jej części odpowiedzialny jest samoistny posiadacz budowli, chyba że zawalenie się budowli lub oderwanie się jej części nie wynikło ani z braku utrzymania budowli w należytym stanie, ani z wady w budowie.
Co to oznacza w praktyce? Odwrócenie ciężaru dowodu. To nie poszkodowany musi udowadniać winę zarządcy – to zarządca (i jego ubezpieczyciel) muszą udowodnić, że nie zawinili!
Kiedy dziura staje się „budowlą”?
Kluczowe pytanie brzmi: kiedy możemy zastosować art. 434 KC do szkód drogowych? Odpowiedź leży w definicji „budowli” z art. 3 pkt 3 Prawa budowlanego, który wymienia m.in.:
obiekty liniowe (drogi!)
sieci techniczne
kanalizację
Droga jest budowlą, a co za tym idzie – jej części (nawierzchnia, studzienki, włazy) również można traktować jako elementy budowli. Gdy dochodzi do „zawalenia się” (np. zapadnięcie się nawierzchni, wyrwa) lub „oderwania się części” (np. właz do studzienki), możemy powołać się na zasadę ryzyka!
Moja sprawa o właz do studzienki – case study
Pozwólcie, że podzielę się historią, która doskonale ilustruje moc art. 434 KC.
Sytuacja: Mój klient najechał na studzienkę kanalizacyjną, właz podskoczył i uszkodził pojazd. Sąd I instancji oddalił powództwo, przyjmując argumentację ubezpieczyciela o braku dowodów winy zarządcy.
Moja strategia w apelacji: Przekonałem sąd, że właz to część budowli (drogi lub kanalizacji – w obu przypadkach mamy do czynienia z budowlą), a jego „podskoczenie” to nic innego jak oderwanie się części budowli w rozumieniu art. 434 KC.
Rezultat: Sąd II instancji zmienił wyrok i uwzględnił powództwo. Kluczem było przerzucenie ciężaru dowodu na zarządcę drogi, który nie potrafił wykazać, że właz był należycie utrzymany i że nie było wady w budowie.
Co ciekawe, podobną argumentację można by zastosować do najechania na wyrwę w jezdni – to również można traktować jako „zawalenie się budowli” (nawierzchni drogi).
Co z przedmiotami porzuconymi na drodze?
Niestety, nie wszystko da się objąć zasadą ryzyka. Jeśli szkoda powstała w wyniku najechania na:
porzucony kamień,
oponę,
inne przedmioty leżące na jezdni,
trudno mówić o „zawaleniu się budowli” lub „oderwaniu się jej części”. W takich przypadkach pozostaje klasyczne wykazywanie winy zarządcy (np. że wiedział o przeszkodzie i nie usunął jej w odpowiednim czasie).
Praktyczne porady: jak udowodnić odpowiedzialność zarządcy
Z mojego doświadczenia – oto co należy zrobić po szkodzie drogowej:
1. Dokumentacja jest kluczem
Zrób zdjęcia miejsca zdarzenia (dziura, właz, wyrwa) z różnych kątów
Sfotografuj uszkodzenia pojazdu (przed naprawą!)
Zapisz datę, godzinę i dokładną lokalizację
Jeśli są świadkowie – zbierz ich dane kontaktowe
2. Zgłoszenie do zarządcy
Zgłoś szkodę niezwłocznie do zarządcy drogi (gmina, powiat, GDDKiA)
Zachowaj potwierdzenie zgłoszenia
Jeśli możesz, poproś o protokół oględzin miejsca zdarzenia
3. Strategia prawna
Jeśli masz do czynienia z dziurą/wyrwą/włazem – powołaj się na art. 434 KC
Zgromadź dowody na to, że doszło do „zawalenia się budowli” lub „oderwania się jej części”
Pamiętaj: to ubezpieczyciel musi udowodnić brak winy, nie odwrotnie!
4. Co w przypadku odmowy?
Nie daj się zniechęcić pierwszą odmową ubezpieczyciela
Rozważ skargę do Rzecznika Finansowego
Jeśli to nie pomoże – pozew do sądu (z art. 434 KC jako podstawą)
Podsumowanie i refleksja
Zastanawia mnie, dlaczego tak niewielu poszkodowanych zna możliwości, jakie daje im art. 434 KC. Ubezpieczyciele doskonale wiedzą, że odwrócenie ciężaru dowodu zmienia całą grę – dlatego wolą milczeć o tej opcji i operować wyłącznie zasadą winy.
Po latach reprezentowania poszkodowanych w sprawach drogowych dostrzegam, że wiedza to potęga. Jeden przepis może zmienić przegrany proces w wygrany. Jeden argument w apelacji może przywrócić sprawiedliwość.
Moja rada ode mnie: Jeśli najądziesz na dziurę lub uszkodzisz pojazd z powodu złego stanu drogi – nie rezygnuj po pierwszej odmowie. Sprawdź, czy Twoja sytuacja nie kwalifikuje się pod art. 434 KC. To może być klucz do sukcesu.
A jakie są Wasze doświadczenia ze szkodami drogowymi? Udało Wam się wywalczyć odszkodowanie od zarządcy drogi? Napiszcie w komentarzach – chętnie podyskutuję!
Źródła:
Kodeks cywilny, art. 415, art. 434
Prawo budowlane, art. 3 pkt 3 i 3a
Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl oraz www.prawospadkowepoznan.pl.
Masz pytanie lub chcesz podzielić się swoją historią? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl
Jest taka kategoria spraw w prawie odszkodowawczym, która zawsze wywołuje we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony fascynacja prawniczym dylematem, z drugiej – ból, bo za każdą taką sprawą stoi ludzka tragedia. Dziś chcę opowiedzieć o problemie, który przez lata dzielił sądy i wywoływał absurdalne sytuacje: co się dzieje z wysokością zadośćuczynienia, gdy poszkodowany umiera w trakcie trwania procesu? To temat, który łączy dwie dziedziny, którymi się zajmuję – prawo odszkodowawcze i spadkowe – i który pokazuje, jak bardzo prawo może być czasem nielogiczne… aż do momentu, gdy Sąd Najwyższy powie: „dość!”.
Problem, który przez lata nurtował sądy
Zacznijmy od podstaw. Kilka wpisów temu pisałem o warunkach, jakie muszą być spełnione, aby w przypadku śmierci osoby poszkodowanej jej spadkobiercy mogli dalej dochodzić roszczeń z tytułu zadośćuczynienia. Przypomnę w telegraficznym skrócie: zadośćuczynienie ma charakter osobisty i co do zasady nie podlega dziedziczeniu (art. 922 KC). Ale – i to jest kluczowe „ale” – art. 446 § 3 KC wprowadza wyjątek: jeśli doszło do pisemnego uznania roszczenia przez sprawcę (lub ubezpieczyciela) albo jeśli poszkodowany wytoczył powództwo o zadośćuczynienie, roszczenie to wchodzi w skład spadku. Spadkobiercy mogą więc kontynuować walkę o należne poszkodowanemu pieniądze.
Wszystko wydaje się jasne, prawda? Otóż nie do końca. Pojawia się bowiem pytanie, które przez lata dzieliło orzecznictwo: czy fakt, że poszkodowany zmarł w trakcie procesu, ma wpływ na wysokość zasądzonego zadośćuczynienia?
Wyobraźmy sobie sytuację (niestety, niefikcyjną – spotykam się z takimi sprawami w mojej praktyce):
Pan Jan doznał w wypadku komunikacyjnym poważnych obrażeń: złamanie kości piszczelowej, pęknięcie miednicy, uraz biczowy kręgosłupa. Wystąpił z pozwem przeciwko ubezpieczycielowi sprawcy, domagając się 50 000 zł zadośćuczynienia. Proces ciągnie się, jak to często bywa, kilka lat. W międzyczasie pan Jan umiera (z przyczyn niezależnych od wypadku – np. zawał serca). W jego miejsce do procesu wstępują dwoje synów jako spadkobiercy. Sąd rozpatruje sprawę i stwierdza: „Tak, pan Jan faktycznie zasługiwał na 50 000 zł zadośćuczynienia. Ale skoro już nie żyje, czy kwota ta nie powinna być niższa?„
Przez wiele lat sądy właśnie tak myślały. Obniżały kwoty zadośćuczynienia, gdy poszkodowany zmarł w trakcie procesu, uznając, że skoro ból i cierpienie „zakończyły się” wraz ze śmiercią, to spadkobiercom należy się mniej.
Absurd, który dotknął małoletnią ofiarę
Szczyt tego absurdu miał miejsce w sprawie, która dotarła do Sądu Najwyższego. Chodziło o małoletnie dziecko, które w wyniku wypadku doznało poważnych obrażeń. Rodzice wystąpili z pozwem o zadośćuczynienie. W toku procesu dziecko zmarło (z przyczyn niezwiązanych z wypadkiem). Rodzice, jako spadkobiercy ustawowi, kontynuowali proces. Sąd niższej instancji uznał zadośćuczynienie… i je obniżył, bo przecież dziecko już nie żyje, więc „nie cierpi”.
Wyobraźcie sobie rodziców w takiej sytuacji. Tracą dziecko. Walczą o zadośćuczynienie, które – choć nic nie przywróci dziecka – jest chociaż jakąś formą sprawiedliwości. I słyszą od sądu: „Tak, zadośćuczynienie się należy, ale mniej, bo dziecko już nie żyje”. To było okrutne. I nieprawidłowe – jak stwierdził Sąd Najwyższy.
Przełomowy wyrok Sądu Najwyższego z 2011 roku
W dniu 24 marca 2011 roku Sąd Najwyższy w sprawie o sygn. akt I CSK 389/10 wydał wyrok, który zmienił tę praktykę raz na zawsze. Orzekł jasno: „Nie może prowadzić do obniżenia wysokości zadośćuczynienia okoliczność, że poszkodowane dziecko zmarło, a po jego śmierci do procesu wstąpili rodzice jako spadkobiercy ustawowi”.
Uzasadnienie Sądu Najwyższego było tak logiczne, że aż dziw, że wcześniej nikt tego nie dostrzegł:
To jedno roszczenie, nie dwa. Nie chodzi tu o roszczenie poszkodowanego i osobne roszczenie spadkobierców. Chodzi o to samo roszczenie, które– wyjątkowo weszło w skład spadku.
Spadkobiercy wstępują w sytuację prawną spadkodawcy. To fundamentalna zasada prawa spadkowego (art. 922 KC). Jeśli poszkodowanemu należało się 50 000 zł, to po jego śmierci spadkobiercom także należy się 50 000 zł. Nie mniej, nie więcej.
Wysokość zadośćuczynienia nie może zależeć od przypadku. Wyobraźcie sobie dwie identyczne sprawy: w jednej poszkodowany dożywa wyroku, w drugiej umiera dzień przed rozprawą. Czy spadkobiercy w drugiej sprawie mają otrzymać mniej? To byłoby absurdalne. Wysokość zadośćuczynienia nie może zależeć od całkowicie nieprzewidywalnej okoliczności, jaką jest śmierć poszkodowanego przed lub po uprawomocnieniu się wyroku.
Zadośćuczynienie to roszczenie, które – raz wytoczone – musi być rozpatrzone tak, jakby poszkodowany żył. Bo przecież w momencie składania pozwu poszkodowany cierpiał, domagał się sprawiedliwości. To, że później zmarł (z przyczyn często niezwiązanych z wypadkiem), nie może odbierać mu tego prawa.
Tak się złożyło, że poza odszkodowaniami zajmuję się także prawem spadkowym. Jeśli spadek wiąże się ze sprawą odszkodowawczą – chętnie pomogę.
Moja rada: nie daj się ubezpieczycielowi „obniżyć” zadośćuczynienia
Jeśli jesteś spadkobiercą osoby poszkodowanej, która wystąpiła z pozwem o zadośćuczynienie, a później zmarła – nie daj się ubezpieczycielowi, jeśli spróbuje obniżyć kwotę, powołując się na śmierć poszkodowanego. To nieuzasadnione. Wyrok Sądu Najwyższego z 2011 roku (I CSK 389/10) jest tu jasny: wysokość zadośćuczynienia ocenia się tak, jakby poszkodowany żył.
Co robić w takiej sytuacji:
Wstąp do procesu jako spadkobierca. Jeśli pozew został już złożony, a poszkodowany zmarł, musisz formalnie wstąpić do sprawy w jego miejsce (tzw. sukcesja procesowa). Sąd zawiadomi Cię o toczącym się procesie, jeśli wie o Twojej roli spadkobiercy.
Zbierz dokumentację poszkodowanego. Wszystkie dokumenty medyczne, dowody cierpienia, opinie biegłych – to wszystko będzie potrzebne, by sąd mógł ocenić, ile należało się poszkodowanemu.
Powołaj się na wyrok SN z 2011 roku. Jeśli ubezpieczyciel lub sąd próbuje obniżyć kwotę z uwagi na śmierć poszkodowanego, od razu powołaj się na wyrok I CSK 389/10. To precedens, którego nie można ignorować.
Szukaj pomocy prawnika. Sprawy łączące prawo odszkodowawcze i spadkowe bywają skomplikowane. Warto mieć u boku kogoś, kto zna obie dziedziny.
Refleksja na koniec: prawo musi być sprawiedliwe, nawet wobec zmarłych
Po latach pracy w prawie odszkodowawczym i spadkowym widzę, jak bardzo te dziedziny się przenikają. Śmierć poszkodowanego to zawsze dramat dla rodziny. Ale prawo – choć nie cofnie czasu ani nie przywróci bliskiej osoby – może chociaż dać rodzinie poczucie sprawiedliwości. I dlatego wyrok Sądu Najwyższego z 2011 roku to dla mnie jedno z najważniejszych orzeczeń w polskim prawie odszkodowawczym.
Bo przecież roszczenie o zadośćuczynienie to nie tylko pieniądze. To uznanie krzywdy, cierpienia, bólu. To sprawiedliwość. I nie może być tak, że ta sprawiedliwość będzie „tańsza”, jeśli poszkodowany – z przyczyn losowych – umrze w trakcie walki o swoje prawa.
Jeśli macie pytania, chcecie podzielić się swoją historią lub potrzebujecie porady w sprawie łączącej odszkodowania i spadki – zostaw komentarz lub napisz do mnie. Pomogę, jak tylko będę mógł.
Pamiętam rozmowę z panią Marią, która po wypadku samochodowym doznała złamania nogi i kilku miesięcy rehabilitacji. Kiedy przyszła do kancelarii, zadała mi dwa pytania w ciągu pierwszych trzydziestu sekund: „Ile mi się należy?” i zaraz potem: „Ile to będzie trwało?”.
Na pierwsze pytanie można odpowiedzieć dopiero po analizie dokumentacji medycznej, orzeczeń, faktur. Na drugie? Cóż, odpowiedź brzmi: „To zależy”. I niestety, ta odpowiedź często oznacza: „Dłużej, niż by Pani chciała”.
Z mojego wieloletniego doświadczenia w prowadzeniu spraw odszkodowawczych mogę powiedzieć jedno: cierpliwość jest w tych sprawach równie ważna jak dobry prawnik. I dziś chcę szczerze opowiedzieć o tym, jak naprawdę wygląda droga do uzyskania zadośćuczynienia – bez owijania w bawełnę, ale też bez straszenia. Po prostu: prawda, jaką poznałem po latach praktyki.
Teoria: piękne 30 dni
Zacznijmy od teorii, bo ona brzmi naprawdę pięknie. Zgodnie z przepisami ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, ubezpieczyciel ma 30 dni na wypłatę odszkodowania lub zadośćuczynienia od daty zgłoszenia szkody. Trzydzieści dni! Brzmi nieźle, prawda?
W idealnym świecie poszkodowany zgłasza szkodę, załącza dokumentację medyczną, ubezpieczyciel weryfikuje roszczenie i po miesiącu na koncie pojawia się sprawiedliwa kwota. Koniec, kropka, wszyscy szczęśliwi.
Ale to teoria. A praktyka? Cóż, praktyka jest nieco bardziej… skomplikowana.
Praktyka: od miesięcy do lat
W rzeczywistości, od momentu zgłoszenia szkody do otrzymania pieniędzy mija zwykle od 2-3 miesięcy do nawet roku, a czasem i dłużej. Dlaczego?
Po pierwsze, ubezpieczyciele rzadko wydają decyzję w terminie 30 dni. Zazwyczaj w tym czasie pojawia się pismo: „Potrzebujemy dodatkowych dokumentów” lub „Wyznaczyliśmy Pana/Panią na badanie przez naszego lekarza orzecznika w dniu X”. Nieźle, jeśli termin tego badania przypada za miesiąc. Często jest to dwa, trzy miesiące do przodu.
Po drugie, ubezpieczyciele lubią „komplikować”. Czasem proponują wypłatę „kwoty bezspornej” – czyli takiej, co do której „nie ma wątpliwości”. Problem w tym, że ta kwota jest zwykle… śmiesznie niska. To taka taktyka: „Weź teraz mało, a potem się zobaczy”. Albo proponują ugodę – i tu znów wracamy do tematu z poprzedniego wpisu: zanim podpiszesz ugodę, skonsultuj się z prawnikiem.
Po trzecie, jeśli sprawa jest bardziej skomplikowana – np. są wątpliwości co do przebiegu zdarzenia, winy, sprawstwa – ubezpieczyciel będzie „ciągnął” postępowanie likwidacyjne jak długo się da. Każdy dodatkowy miesiąc to dla niego oszczędność na odsetkach.
Odwołanie od decyzji: jeszcze 2-3 miesiące
Załóżmy, że po kilku miesiącach otrzymujemy w końcu decyzję ubezpieczyciela. I co? Kwota nas nie satysfakcjonuje – bo zazwyczaj nie satysfakcjonuje. Co wtedy?
Można złożyć odwołanie do ubezpieczyciela. To dodatkowe 2-3 miesiące oczekiwania na odpowiedź. I tu szczera prawda: szanse na to, że ubezpieczyciel zmieni zdanie i podniesie kwotę, są… minimalne. To polityka zakładów ubezpieczeń: raz podjęta decyzja rzadko jest zmieniana na etapie odwołania.
Dlaczego w takim razie ludzie składają odwołania? Bo czasem trzeba „wyczerpać tryb postępowania” przed ubezpieczycielem, zanim pójdzie się do sądu. I bo czasem – naprawdę rzadko, ale czasem – zdarzy się cud i ubezpieczyciel podwyższy kwotę.
Sąd: tu zaczyna się prawdziwe oczekiwanie
Jeśli jednak decydujemy się na drogę sądową – a w sprawach poważniejszych prawie zawsze jest to konieczne – to przygotujmy się na co najmniej kilkanaście miesięcy, a często dłużej.
Etap 1: Oczekiwanie na pierwszy termin rozprawy
Po złożeniu pozwu mija zwykle 5-6 miesiące, zanim sąd wyznaczy pierwszy termin rozprawy. Czasem więcej, w zależności od obłożenia danego sądu. Na tym pierwszym terminie sąd wysłuchuje poszkodowanego, ewentualnie świadków, dopuszcza dowody.
I tu pojawia się kluczowy moment: opinia biegłego sądowego.
Opinia biegłego to absolutnie kluczowy element w sprawach o zadośćuczynienie. To biegły określa, jakiego uszczerbku na zdrowiu doznał poszkodowany, jakie są rokowania, czy są trwałe następstwa. Bez opinii biegłego sąd nie wyda wyroku.
I tu zaczyna się problem, który obserwuję od lat: brak biegłych.
Lekarze w Polsce całkiem nieźle dziś zarabiają w swojej praktyce zawodowej. Orzekanie w sądzie? To dodatkowa praca, dodatkowy stres, odpowiedzialność, częste kwestionowanie opinii przez strony. Za stawkę, która nie jest szczególnie atrakcyjna. Efekt? Lekarze nie garną się na listy biegłych sądowych.
Pamiętam sytuację z kilka lat temu, gdy w okręgu Sądu Okręgowego w Poznaniu na liście biegłych ortopedów figurował… jeden lekarz. Jeden! A większość ofiar wypadków komunikacyjnych to właśnie urazy ortopedyczne: złamanie ręki, nogi, nadgarstka, miednicy, kręgosłupa.
Jeszcze gorzej było ze stomatologami. Był moment, gdy w Poznaniu na liście nie było żadnego biegłego dentysty. Sąd musiał szukać biegłych w Warszawie, co dodatkowo przedłużało postępowanie.
Co to oznacza w praktyce? Okres oczekiwania na samo badanie przez biegłego wynosił od 6 miesięcy do roku. Do tego dodajmy czas na sporządzenie pisemnej opinii – kolejne 2-3 miesiące.
Etap 3: Kwestionowanie opinii
Opinia biegłego trafia do akt sprawy. Każda ze stron – poszkodowany i ubezpieczyciel – ma prawo się do niej ustosunkować. I często to robią. „Opinia jest niepełna”, „Biegły nie wziął pod uwagę dokumentacji X”, „Wnioskujemy o opinię uzupełniającą”.
To kolejne miesiące. Albo sąd zleca opinię uzupełniającą (biegły pisze dodatek – znów 2-3 miesiące), albo wzywa biegłego na rozprawę (termin za kilka miesięcy).
Zdarza się też, że sąd uznaje opinię za nieprzydatną i powołuje nowego biegłego. To najgorszy scenariusz – cały proces zaczyna się od nowa. Kolejne kilkanaście miesięcy.
Etap 4: Wyrok… i apelacja
Wreszcie – po wszystkich dowodach, opiniach, rozprawach – sąd wydaje wyrok. Ale to jeszcze nie koniec. Każdej ze stron przysługuje apelacja.
W Poznaniu wniesienie apelacji przedłuża sprawę o kolejne pół roku do roku, w zależności od obłożenia Sądu Apelacyjnego. I dopiero wyrok sądu II instancji kończy sprawę (chyba że ktoś złoży skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego, ale to już naprawdę rzadkie przypadki).
Moja rada: cierpliwość, ale z głową
Czy da się to jakoś przyspieszyć? Szczerze? Niewiele. System jest jaki jest. Ale kilka rzeczy może pomóc:
1. Zgromadź pełną dokumentację od razu
Im szybciej dostarczysz ubezpieczycielowi (lub sądowi) kompletną dokumentację medyczną, tym mniej będzie powodów do „ciągnięcia” sprawy. Zbieraj wszystko: karty informacyjne, wyniki badań, faktury za leki, zaświadczenia lekarskie.
2. Nie daj się zwieść „szybkim” propozycjom
Ubezpieczyciel zaproponował Ci „szybką ugodę” na niską kwotę? To pułapka. Lepiej poczekać i dostać sprawiedliwe zadośćuczynienie niż się spieszyć i dostać grosze.
3. Pamiętaj o odsetkach
Jedynym „pocieszeniem” w długotrwałej sprawie są odsetki za opóźnienie. Od daty zgłoszenia szkody ubezpieczycielowi zaczynają biec odsetki. Im dłużej trwa sprawa, tym więcej odsetek naliczysz do kwoty głównej. Co prawda nie wszystkie sądy zgadzają się na przyznanie odsetek od daty zgłoszenia szkody (czasem liczą od daty wyroku), ale to temat na osobny wpis.
4. Miej prawnika od początku
Wiem, wiem, znów będę brzmiał jak „reklama samego siebie”. Ale szczerze: poszkodowany, który sam prowadzi sprawę z ubezpieczycielem, jest w nierównej pozycji. Ubezpieczyciel ma prawników, likwidatorów, lekarzy orzeczników. Ty – masz ból, stres i niepewność.
Refleksja: czy to musi tak długo trwać?
Często zastanawiam się, czy ten system nie mógłby działać sprawniej. Czy naprawdę musi minąć rok, dwa lata, zanim poszkodowany – który często pilnie potrzebuje pieniędzy na leczenie, rehabilitację – dostanie to, co mu się należy?
Moim zdaniem, problem leży w dwóch kwestach:
Brak biegłych: Państwo powinno stworzyć lepsze warunki dla lekarzy orzekających w sądach. Wyższe stawki, lepszą ochronę prawną, może jakieś ulgi podatkowe? Jeśli nie będzie biegłych, system będzie się dusił coraz bardziej.
Opieszałość ubezpieczycieli: Przedłużanie postępowań likwidacyjnych to strategia ubezpieczycieli. Im dłużej nie płacą, tym lepiej dla ich finansów. Może czas na surowsze kary za przekraczanie terminów?
Ale to tylko moje przemyślenia. W obecnym systemie możemy jedynie działać w jego ramach – czyli uzbroić się w cierpliwość i dobrą reprezentację prawną.
Podsumowanie: ile to naprawdę trwa?
Żeby zsumować:
Postępowanie likwidacyjne u ubezpieczyciela: 2-12 miesięcy
Odwołanie: 2-3 miesiące (opcjonalnie)
Proces sądowy w I instancji: 12-24 miesiące (czasem dłużej)
Apelacja: 6-12 miesięcy (jeśli ktoś wniesie)
Razem: od kilku miesięcy do nawet 3-4 lat.
Brzmi przygnębiająco? Trochę tak. Ale wiedząc, czego się spodziewać, łatwiej się na to przygotować psychicznie i organizacyjnie.
A jakie są Wasze doświadczenia? Ile czekaliście na swoje zadośćuczynienie? Podzielcie się w komentarzach – ciekawe, czy Wasze sprawy trwały krócej, czy dłużej niż te, które ja obserwuję w kancelarii.
Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl oraz www.prawospadkowepoznan.pl.
W praktyce kancelarii regularnie spotykamy się z pytaniem: „Ile tak naprawdę można dostać za uraz biczowy?”. Ubezpieczyciele uwielbiają powtarzać, że to „drobny uraz”, „nic poważnego”, „może 500 złotych”. Tymczasem rzeczywistość sądowa wygląda zupełnie inaczej. Dziś chciałbym pokazać Wam kolejny wyrok, który udowadnia, że przy odpowiednim wykazaniu skali cierpień i konsekwencji urazu, zadośćuczynienie może sięgać nawet 40 000 zł. A w tej konkretnej sprawie – Sąd Rejonowy w Olsztynie zasądził dokładnie taką kwotę dla jednego z poszkodowanych.
Disclaimer: Niniejszy artykuł ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej.
Spis treści
Stan faktyczny sprawy – co się wydarzyło?
Skutki wypadku dla powódki – 40 000 zł
Skutki wypadku dla powoda – 30 000 zł
Kluczowe kryteria, którymi kierował się sąd
Dlaczego te kwoty były tak wysokie?
Praktyczne wnioski dla poszkodowanych
Najczęstsze pytania o wysokie zadośćuczynienia
Stan faktyczny sprawy – co się wydarzyło?
Wypadek miał miejsce 30 sierpnia 2012 roku w porze wieczornej. Sytuacja była typowa – a jednocześnie dramatyczna w skutkach.
Mechanizm wypadku
Kierowca pojazdu marki N., J.R., skręcał w lewo. Włączył kierunkowskaz i zatrzymał się, aby ustąpić pierwszeństwa pojazdom nadjeżdżającym z naprzeciwka. W jego samochodzie jako pasażer siedział powód.
Tymczasem kierowca pojazdu marki F., R.M., nie zachował należytej ostrożności, nie obserwował drogi i uderzył w tył pojazdu J.R. W jego samochodzie jako pasażerka z tyłu siedziała powódka B.U.
To klasyczny scenariusz urazu biczowego – najechanie na tył stojącego pojazdu.
Przyznanie się do winy
Co ważne – kierowca F. natychmiast uznał swoją odpowiedzialność i spisał oświadczenie, biorąc na siebie konsekwencje zdarzenia. To istotny element dowodowy w sprawie – nie było sporu co do tego, kto zawinił.
Skutki wypadku dla powódki – 40 000 zł zadośćuczynienia
Wyjściowy stan zdrowia
Powódka przed wypadkiem przeszła operację stabilizującą odcinek lędźwiowy kręgosłupa. To istotna informacja – miała więc już wcześniejsze problemy z kręgosłupem. Czy to dyskwalifikowało jej roszczenie? Absolutnie nie.
Obrażenia doznane w wypadku
W wyniku zdarzenia powódka doznała:
Urazu kręgosłupa szyjnego o mechanizmie „smagnięcia biczem” z nasilającym się bólem promieniującym
Trwałego uszczerbku na zdrowiu: 15% (za uraz kręgosłupa szyjnego)
Długotrwałej dysfunkcji obwodowego układu nerwowego pod postacią przewlekłego zespołu bólowo-lędźwiowego – dodatkowe 5% uszczerbku
Łącznie: 20% trwałego uszczerbku na zdrowiu
Przebieg dolegliwości
Po uderzeniu powódka poczuła:
Silne pieczenie kręgosłupa
Nasilający się ból
Drętwienie nogi
To nie były dolegliwości, które przeszły po kilku tygodniach. Były to trwałe zmiany w stanie zdrowia, potwierdzone przez biegłych.
Leczenie i rehabilitacja
Po wypadku powódka rozpoczęła leczenie. Tutaj pojawia się tragiczny szczegół, który pokazuje realia polskiej służby zdrowia:
W 2012 roku otrzymała skierowanie na rehabilitację
Na rehabilitację dostała się dopiero w 2016 roku
Cztery lata oczekiwania na niezbędne leczenie! To pokazuje, jak długotrwałe były cierpienia powódki.
Konsekwencje życiowe
Z praktyki kancelarii wiemy, że sądy zwracają szczególną uwagę na wpływ urazu na życie codzienne. W tym przypadku:
Powódka nie może już wykonywać prac dorywczych, które były jej jedynym źródłem utrzymania
Aktualnie jest bezrobotna
W przyszłości będzie stale doświadczać dolegliwości bólowych ze strony kręgosłupa, a prawdopodobnie także nogi i ręki
Orzeczenie sądu
Sąd Rejonowy w Olsztynie zasądził na rzecz powódki 40 000 zł zadośćuczynienia oraz uwzględnił koszty leczenia.
Skutki wypadku dla powoda – 30 000 zł zadośćuczynienia
Obrażenia doznane w wypadku
Powód doznał:
Urazu nogi
Wykręcenia odcinka szyjnego kręgosłupa z następczym zespołem bólowym o mechanizmie „smagnięcia biczem”
Wykręcenia stawu skokowo-goleniowego
Trwały uszczerbek na zdrowiu: 15%
Konsekwencje zawodowe
Przed wypadkiem powód często podejmował się prac dorywczych. Po wypadku:
Ze względu na dolegliwości bólowe ze strony kręgosłupa, nogi i ręki musiał zaprzestać takich prac
Właściwie nie mógł wykonywać pracy o charakterze ciągłym
Zmuszony był do podjęcia własnej działalności gospodarczej, aby móc regulować swój czas pracy i dostosowywać go do dolegliwości
To jest coś, co sądy bardzo doceniają – konkretny, wymierny wpływ urazu na możliwość zarobkowania.
Konsekwencje dla życia prywatnego
Przed wypadkiem powód był aktywny fizycznie:
Często pływał
Jeździł na rowerze
Po wypadku:
Doświadcza drętwienia kończyn oraz bólu kręgosłupa
Nie może już pływać na długie dystanse
Nie może jeździć na rowerze przez dłuższy czas
Ma problemy z kierowaniem autem – ręka drętwieje mu na kierownicy
To szczególnie drastyczna konsekwencja – problemy z prowadzeniem samochodu mogą wywołać lęk przed kolejnymi wypadkami i poważnie ograniczyć mobilność.
Orzeczenie sądu
Sąd zasądził na rzecz powoda 30 000 zł zadośćuczynienia oraz uwzględnił koszty leczenia.
Kluczowe kryteria, którymi kierował się sąd
Sąd w swoim uzasadnieniu wskazał, że zadośćuczynienie ma wynagrodzić doznaną szkodę niemajątkową. Wziął pod uwagę kryteria uznawane w doktrynie i orzecznictwie:
Kryteria ogólne
Długotrwałość cierpień psychicznych i fizycznych
Intensywność cierpień
Rodzaj odniesionych obrażeń
Wpływ na dalsze życie poszkodowanego
Poczucie bezradności i nieprzydatności
Konsekwencje w życiu osobistym oraz zawodowym
Rodzaj naruszonego dobra osobistego
Wiek poszkodowanego
Sposób dokonanego naruszenia
Szacując wymiar cierpień powoda, sąd uwzględnił:
Konieczność podjęcia własnej działalności gospodarczej – powód nie mógł już pracować na etacie ze względu na dolegliwości
Zmniejszenie aktywności fizycznej – niemożność pływania, jazdy na rowerze
Problemy z prowadzeniem samochodu – drętwienie ręki na kierownicy
Szacując wymiar cierpień powódki, sąd uwzględnił:
Trwałe zmiany w stanie zdrowia potwierdzone przez biegłych
20% łącznego uszczerbku na zdrowiu
Niemożność wykonywania prac dorywczych – jedynego źródła utrzymania
Bezrobocie jako konsekwencja urazu
Stałe dolegliwości bólowe w przyszłości – ze strony kręgosłupa, nogi, ręki
Dlaczego te kwoty były tak wysokie?
Z praktyki kancelarii wiem, że kluczem do uzyskania wysokiego zadośćuczynienia jest kompleksowe wykazanie konsekwencji urazu. W tej sprawie mamy idealny przykład takiego podejścia.
1. Trwałość skutków
Obie strony doznały trwałego uszczerbku na zdrowiu (15% i 20%). To nie były urazy, które przeszły po kilku miesiącach – to permanentne pogorszenie stanu zdrowia.
2. Konsekwencje zawodowe
Oboje poszkodowani stracili możliwość zarobkowania:
Powódka: bezrobocie, niemożność wykonywania prac dorywczych
Powód: niemożność pracy na etacie, konieczność założenia własnej działalności
Sądy bardzo poważnie traktują utratę zdolności do pracy – to konkretna, wymierna szkoda.
3. Konsekwencje dla życia prywatnego
Ograniczenie aktywności fizycznej (pływanie, jazda na rowerze) oraz problemy z prowadzeniem samochodu to nie są abstrakcyjne szkody – to realne ograniczenia w codziennym funkcjonowaniu.
4. Przedłużające się leczenie
Czteroletnio oczekiwanie na rehabilitację (2012-2016) pokazuje, jak długotrwałe były cierpienia powódki.
5. Wcześniejsze problemy zdrowotne nie dyskwalifikują
Powódka miała już wcześniej operację kręgosłupa lędźwiowego. Czy to przeszkodziło w uzyskaniu wysokiego zadośćuczynienia? Nie. Zgodnie z zasadą z art. 361 § 1 KC, sprawca odpowiada za normalne następstwa swojego działania – jeśli wypadek pogorszył stan zdrowia lub uruchomił „uśpione” dolegliwości, poszkodowanemu nadal należy się odszkodowanie.
6. Rzetelna dokumentacja medyczna
Biegli sądowi potwierdzili trwałe zmiany w stanie zdrowia obojga poszkodowanych. To podstawa – bez solidnej dokumentacji medycznej trudno udowodnić zakres krzywdy.
Praktyczne wnioski dla poszkodowanych
Wniosek 1: Dokumentuj wszystko od początku
Jeśli doznałeś urazu biczowego:
Zgłoś się do lekarza natychmiast (najlepiej tego samego dnia lub następnego)
Zbieraj wszystkie karty leczenia, wyniki badań (RTG, MRI), skierowania na rehabilitację
Przechowuj faktury za leki, wizyty lekarskie, zabiegi rehabilitacyjne
Rób zdjęcia pojazdów po wypadku i miejsca zdarzenia
Wniosek 2: Wykazuj konkretne konsekwencje życiowe
Sąd nie przyznaje wysokich kwot za abstrakcyjne „cierpienie”. Musisz pokazać:
Jak uraz wpłynął na Twoją pracę – czy musiałeś zmienić zawód, zrezygnować z pracy, ograniczyć godziny?
Jak uraz wpłynął na Twoje życie prywatne – czy nie możesz już uprawiać sportu, bawić się z dziećmi, prowadzić samochodu?
Jakie są długoterminowe konsekwencje – czy dolegliwości są trwałe? Czy będą Cię dręczyć przez resztę życia?
Wniosek 3: Nie daj się zniechęcić wcześniejszymi problemami zdrowotnymi
Jeśli miałeś wcześniej problemy z kręgosłupem (zmiany zwyrodnieniowe, operacje), to nie dyskwalifikuje Twojego roszczenia. Kluczowe pytanie: Czy przed wypadkiem te problemy powodowały dolegliwości i wymagały leczenia? Jeśli nie – to wypadek jest przyczyną Twoich obecnych cierpień.
Wniosek 4: Uszczerbek na zdrowiu to kluczowy dowód
W tej sprawie:
Powódka: 20% uszczerbku → 40 000 zł
Powód: 15% uszczerbku → 30 000 zł
Im wyższy uszczerbek, tym wyższe zadośćuczynienie. Dlatego wnioskuj o dowód z opinii biegłego, który obiektywnie oceni Twój stan zdrowia.
Wniosek 5: Nie akceptuj śmiesznie niskich kwot od ubezpieczyciela
Z praktyki kancelarii wiemy, że ubezpieczyciele często proponują 500-2000 zł za uraz biczowy. W tej sprawie sąd zasądził 40 000 zł i 30 000 zł. Widzicie różnicę? Nie zgadzajcie się na pierwsze propozycje ubezpieczyciela bez konsultacji z prawnikiem.
Wniosek 6: Prowadź „dziennik dolegliwości”
Notuj codziennie:
Co Cię boli i jak bardzo (skala 1-10)
Jakie leki przyjmujesz
Jakie ograniczenia napotkałeś w danym dniu (np. „nie mogłem wziąć dziecka na ręce”, „ból przy prowadzeniu samochodu”)
Taki dziennik to bezcenny dowód w sądzie.
Podsumowanie z refleksją
Ten wyrok to kolejny dowód na to, że uraz biczowy to nie drobnostka, za którą należy się 500 złotych. Przy odpowiednim wykazaniu skali cierpień, konsekwencji zawodowych i życiowych, zadośćuczynienie może sięgać dziesiątek tysięcy złotych.
Kluczem jest kompleksowe podejście do sprawy:
Solidna dokumentacja medyczna
Wykazanie trwałego uszczerbku na zdrowiu
Udokumentowanie konsekwencji zawodowych i życiowych
Reprezentacja przez doświadczonego prawnika
Jeśli doznałeś urazu biczowego i ubezpieczyciel proponuje Ci śmiesznie niską kwotę – nie rezygnuj. Walcz o swoje prawa. Ten wyrok pokazuje, że warto.
A Wy? Jakie macie doświadczenia z dochodzeniem odszkodowań za uraz biczowy? Podzielcie się w komentarzach!
FAQ – Najczęstsze pytania o wysokie zadośćuczynienia
1. Czy każdy uraz biczowy może skutkować zadośćuczynieniem 40 000 zł?
Nie, to zależy od indywidualnej sprawy. Kwota zadośćuczynienia jest uzależniona od:
Nasilenia objawów i długotrwałości dolegliwości
Wysokości uszczerbku na zdrowiu (w tej sprawie: 15% i 20%)
2. Czy wcześniejsze problemy z kręgosłupem dyskwalifikują roszczenie o odszkodowanie?
Absolutnie nie. W tej sprawie powódka przed wypadkiem przeszła operację kręgosłupa lędźwiowego, a mimo to otrzymała 40 000 zł – najwyższą kwotę spośród poszkodowanych.
Kluczowe pytanie: Czy przed wypadkiem wcześniejsze problemy powodowały dolegliwości i wymagały leczenia?
Jeśli NIE – to wypadek jest przyczyną obecnych cierpień i należy Ci się pełne odszkodowanie
Jeśli TAK – sąd może uznać przyczynienie się (art. 362 KC) i zmniejszyć kwotę proporcjonalnie
Zgodnie z art. 361 § 1 KC, sprawca odpowiada za normalne następstwa swojego działania. Jeśli wypadek:
Pogorszył Twój stan zdrowia
Uruchomił „uśpione” wcześniej dolegliwości
Przyspieszył zmiany zwyrodnieniowe
– nadal należy Ci się odszkodowanie.
3. Jak długo trwa sprawa sądowa o zadośćuczynienie za uraz biczowy?
Z praktyki kancelarii – zazwyczaj od 1 do 2 lat, w zależności od:
Obciążenia sądu (w dużych miastach sprawy trwają dłużej)
Konieczności powołania biegłego (wydanie opinii może zająć 3-6 miesięcy)
Złożoności sprawy (np. spory o wcześniejsze problemy zdrowotne)
W tej sprawie wypadek miał miejsce w 2012 roku, a wyrok zapadł prawdopodobnie kilka lat później (dokument nie podaje daty wyroku). To pokazuje, że sprawy mogą się ciągnąć latami, szczególnie jeśli:
Ubezpieczyciel kwestionuje każdy element
Potrzebne są dodatkowe opinie biegłych
Powód przez długi czas czeka na rehabilitację (jak w tej sprawie: 2012-2016)
4. Czy warto iść do sądu, jeśli ubezpieczyciel zaproponował 2000 zł?
Zdecydowanie tak, jeśli:
Masz solidną dokumentację medyczną
Stwierdzono u Ciebie uszczerbek na zdrowiu (nawet 5-10%)
Dolegliwości były/są długotrwałe
Uraz wpłynął na Twoją pracę lub życie prywatne
W tej sprawie ubezpieczyciel prawdopodobnie oferował znacznie niższe kwoty niż te, które ostatecznie zasądził sąd (40 000 zł i 30 000 zł). To typowe – ubezpieczyciele liczą na to, że poszkodowani się zniechęcą i przyjmą pierwszą propozycję.
Z praktyki kancelarii: większość spraw o uraz biczowy, które trafiają do sądu, kończy się wyrokiem korzystnym dla poszkodowanego. Sądy przyznają kwoty wielokrotnie wyższe niż pierwotne propozycje ubezpieczycieli.
5. Jakie koszty wiążą się z procesem sądowym?
Koszty obejmują:
Opłata sądowa od pozwu – 5% wartości przedmiotu sporu, ale nie mniej niż 30 zł
Przykład: pozew o 40 000 zł → opłata 2000 zł
Koszty zastępstwa procesowego (adwokata/radcy) – od kilku do kilkunastu tysięcy zł w zależności od wartości sprawy
Opinia biegłego – zazwyczaj 600-1500 zł
Ale uwaga! Jeśli wygrasz sprawę, strona przeciwna (ubezpieczyciel) zwróci Ci wszystkie koszty, w tym:
Opłatę sądową
Koszty zastępstwa procesowego
Koszty opinii biegłego
Dodatkowo możesz ubiegać się o zwolnienie od kosztów sądowych , jeśli jesteś w trudnej sytuacji finansowej.
6. Jak wykazać konsekwencje zawodowe urazu biczowego?
To jeden z kluczowych elementów w dochodzeniu wysokiego zadośćuczynienia. W tej sprawie:
Powódka: utraciła możliwość wykonywania prac dorywczych, jest bezrobotna
Powód: nie mógł już pracować na etacie, musiał założyć własną działalność
Jak to udokumentować?
Zaświadczenia od pracodawcy – że zwolniłeś się/zostałeś zwolniony z powodu problemów zdrowotnych
Dokumenty ZUS/urzędu pracy – potwierdzające bezrobocie
Zaświadczenia lekarskie – o niezdolności do pracy lub ograniczeniach
Własne oświadczenia – szczegółowy opis, jak uraz wpłynął na pracę (np. „Przed wypadkiem pracowałem fizycznie na budowie, teraz nie mogę dźwigać ciężarów”)
Zeznania świadków – np. rodziny, przyjaciół, którzy widzieli Twoje ograniczenia
Im bardziej konkretnie i szczegółowo opiszesz konsekwencje, tym większa szansa na wysokie zadośćuczynienie.
Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl oraz www.prawospadkowepoznan.pl.
Disclaimer: Niniejszy artykuł ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej.
Wprowadzenie
Wyrok sądu pierwszej instancji w sprawie o zadośćuczynienie za uraz biczowy często nie spełnia oczekiwań poszkodowanego – szczególnie co do wysokości przyznanej kwoty. Czy w takiej sytuacji warto składać apelację? Odpowiedź nie jest oczywista. Analiza wyroku Sądu Okręgowego w Kaliszu (sygn. II Ca 117/17 z 11 maja 2017 r.) pokazuje, że decyzja o odwołaniu wymaga starannej analizy nie tylko materiału dowodowego, ale też praktyki orzeczniczej. W przeciwnym razie można przegrać apelację i ponieść dodatkowe koszty.
Spis treści
Stan faktyczny – kolizja i jej skutki
Wyrok Sądu Rejonowego – 2000 zł zadośćuczynienia
Apelacja powódki – walka o dodatkowe 1000 zł
Argumentacja Sądu Okręgowego – dlaczego oddalono apelację
Praktyczne wnioski – kiedy warto składać apelację?
FAQ – najczęstsze pytania
Stan faktyczny – kolizja i jej skutki
Przebieg zdarzenia
W sierpniu 2014 roku na ulicy w Krotoszynie doszło do typowej kolizji „na zderzaku”. Kierujący pojazdem ciężarowym M. nie zachował należytej odległości i uderzył w tył samochodu marki V., którym kierowała powódka K.N. Sprawca naruszył zasady bezpieczeństwa w ruchu lądowym (art. 3 ust. 1 ustawy Prawo o ruchu drogowym).
Skutki dla poszkodowanej
Powódka została przewieziona do szpitala, gdzie stwierdzono:
Stłuczenie kręgosłupa ze skręceniem (typowy uraz biczowy)
Ból barku 4 stopnia w skali bólu
Zaburzenia czucia w okolicy szyi i barku
Ograniczenie ruchomości głowy
Po wypisie ze szpitala kontynuowała leczenie u:
Chirurga
Ortopedy
Psychologa (zaburzenia snu, napięcie emocjonalne podczas jazdy samochodem)
Powódka była niezdolna do pracy przez 18 dni (26 sierpnia – 12 września 2014 r.).
Roszczenie
Powódka zgłosiła do ubezpieczyciela sprawcy żądanie:
4500 zł zadośćuczynienia za krzywdę (art. 445 § 1 KC)
293,81 zł odszkodowania za koszty leczenia
Ubezpieczyciel odmówił wypłaty lub zaproponował zaniżoną kwotę, co skłoniło powódkę do wniesienia sprawy do sądu.
Wyrok Sądu Rejonowego – 2000 zł zadośćuczynienia
Rozstrzygnięcie Sądu I instancji
Sąd Rejonowy w Krotoszynie wyrokiem z 22 listopada 2016 r. (sygn. I C 767/15) zasądził od ubezpieczyciela na rzecz powódki:
2000 zł zadośćuczynienia za krzywdę
293,81 zł odszkodowania za koszty leczenia
Odsetki ustawowe od 20 grudnia 2014 r.
W pozostałym zakresie powództwo zostało oddalone. Oznacza to, że powódka nie otrzymała dodatkowych 2500 zł zadośćuczynienia, o które wnosiła.
Argumentacja Sądu Rejonowego
Sąd uznał, że kwota 2000 zł jest adekwatna do rozmiaru krzywdy. W uzasadnieniu wskazano:
Lęki i napięcie emocjonalne wymagające pomocy psychologa
18 dni niezdolności do pracy
Argumenty za niewysokością kwoty:
Brak stwierdzonego trwałego uszczerbku na zdrowiu (opinia biegłego)
Konsekwencje zdarzenia miały charakter krótkotrwały
Ból miał mierne nasilenie (według opinii biegłej)
Z praktyki kancelarii wynika, że taka kwota (2000 zł) dla urazu biczowego z 18-dniową niezdolnością do pracy i leczeniem specjalistycznym jest raczej niska, ale mieści się w dolnych widełkach orzecznictwa.
Apelacja powódki – walka o dodatkowe 1000 zł
Zakres zaskarżenia
Powódka nie zgodziła się z wyrokiem i wniosła apelację, zaskarżając wyrok w części oddalającej powództwo co do kwoty 1000 zł zadośćuczynienia (różnica między żądanymi 4500 zł a przyznanymi 2000 zł minus koszty leczenia).
Co ciekawe, powódka nie wniosła o całą brakującą kwotę (2500 zł), a jedynie o 1000 zł – być może uznano, że żądanie 3000 zł łącznie miałoby większe szanse powodzenia niż pełne 4500 zł.
Zarzuty apelacji
Powódka argumentowała, że Sąd Rejonowy:
Zaniżył wysokość zadośćuczynienia w sposób rażący
Nie uwzględnił w pełni skali dolegliwości i ich wpływu na życie codzienne
Zbyt dużą wagę przywiązał do braku trwałego uszczerbku, pomijając realne cierpienie
Argumentacja Sądu Okręgowego – dlaczego oddalono apelację
Rozstrzygnięcie Sądu II instancji
Sąd Okręgowy w Kaliszu wyrokiem z 11 maja 2017 r. (sygn. II Ca 117/17) oddalił apelację w całości. Oznacza to, że kwota 2000 zł zadośćuczynienia została utrzymana, a powódka nie otrzymała dodatkowych 1000 zł.
Kluczowe argumenty Sądu Okręgowego
1. Sąd I instancji uwzględnił wszystkie istotne okoliczności
Sąd Okręgowy stwierdził, że Sąd Rejonowy „wziął pod rozwagę wszystkie okoliczności istotne dla rozstrzygnięcia i należycie ocenił ich wpływ na wysokość należnej powódce kwoty zadośćuczynienia”.
Uwzględnione zostały zarówno:
Dolegliwości bólowe i konieczność leczenia
Lęki wymagające pomocy psychologa
Jak również:
Krótkotrwały charakter konsekwencji
Brak długotrwałego uszczerbku na zdrowiu
Brak zmian ubytkowych neurologicznych
Mierne nasilenie bólu (według opinii biegłej)
2. Aktualne dolegliwości nie są skutkiem wypadku
Sąd Okręgowy odniósł się do argumentu powódki o „aktualnie okresowo odczuwanych dolegliwościach”, wskazując, że mają one swoje podłoże w zmianach zwyrodnieniowych kręgosłupa szyjnego, a nie w zdarzeniu z sierpnia 2014 roku.
To ważne spostrzeżenie – ubezpieczyciel odpowiada wyłącznie za skutki konkretnego zdarzenia, a nie za wszystkie dolegliwości, które mogą się ujawnić w przyszłości z innych przyczyn (np. zmiany zwyrodnieniowe związane z wiekiem).
3. Brak rażącej niewspółmierności
Kluczowy fragment uzasadnienia: „brak było podstaw do uznania zasądzonej kwoty za nieodpowiednią, tym bardziej w stopniu rażącym, wobec czego nie podlegała ona modyfikacji przez Sąd Okręgowy”.
W tym przypadku Sąd Okręgowy uznał, że 2000 zł – choć być może niska – nie jest kwotą rażąco zaniżoną.
Praktyczne wnioski – kiedy warto składać apelację?
Kiedy apelacja ma sens?
1. Rażące zaniżenie kwoty
Apelacja ma szanse powodzenia, gdy różnica między przyznaną kwotą a praktykowaną w orzecznictwie jest rażąca, np.:
Sąd przyznał 1000 zł za uraz wymagający 3-miesięcznego leczenia i hospitalizacji
Praktyka orzecznicza w takich sprawach to 8000-12000 zł
Różnica: ponad 80% – to rażące zaniżenie
W sprawie kaliskiej różnica wynosiła 1000 zł (50% żądanej kwoty dopłaty) – to zbyt mało, by uznać ją za rażącą.
2. Błędne ustalenia faktyczne lub prawne
Apelacja uzasadniona, gdy Sąd I instancji:
Pominął kluczowe dowody (np. dokumentację medyczną, opinię biegłego)
Błędnie zinterpretował przepisy (np. uznał, że brak uszczerbku wyklucza zadośćuczynienie)
Naruszył procedurę (np. odmówił przeprowadzenia istotnych dowodów)
3. Nowe dowody lub okoliczności
Jeśli po wyroku Sądu I instancji:
Ujawniono nową dokumentację medyczną (np. opinia o długotrwałych skutkach urazu)
Pojawiły się komplikacje zdrowotne związane z wypadkiem
…można rozważyć apelację z wnioskiem o dopuszczenie nowych dowodów (art. 381 KPC).
Kiedy apelacja jest ryzykowna?
1. Kwota nie jest rażąco zaniżona
Jeśli różnica wynosi 20-30% oczekiwanej kwoty (jak w sprawie kaliskiej: 2000 zł zasądzone vs 3000 zł oczekiwane), Sąd II instancji raczej nie zmieni wyroku.
2. Opinia biegłego niekorzystna
Gdy biegły stwierdził:
Brak długotrwałych skutków urazu
Mierne nasilenie dolegliwości
Brak uszczerbku na zdrowiu
…trudno przekonać Sąd II instancji, że kwota jest rażąco zaniżona.
Opłata od apelacji: 5% wartości przedmiotu zaskarżenia (np. od 1000 zł = 50 zł)
Koszty zastępstwa procesowego: 1200-1800 zł (w II instancji)
Ryzyko zwrotu kosztów przeciwnikowi w razie przegranej
Jeśli walczysz o 1000 zł, a ryzykujesz koszty 2000-3000 zł – ekonomicznie to się nie opłaca.
Analiza przed apelacją – checklist
Przed złożeniem apelacji warto przeanalizować:
Praktykę orzeczniczą – czy w podobnych sprawach sądy przyznają wyższe kwoty?
Opinię biegłego – czy zawiera błędy lub pominięcia, które można skutecznie zakwestionować?
Dokumentację medyczną – czy jest pełna i wspiera Twoje roszczenie?
Koszty vs. korzyści – czy oczekiwana dopłata przewyższa ryzyko kosztów?
Czas – czy jesteś gotowy czekać kolejne 12-18 miesięcy na wyrok II instancji?
Z praktyki kancelarii wynika, że w sprawach o urazy biczowe apelacje mają powodzenie w 20-30% przypadków – głównie wtedy, gdy Sąd I instancji rażąco zaniżył kwotę lub błędnie ocenił dowody.
FAQ – najczęstsze pytania
1. Ile czasu mam na złożenie apelacji od wyroku w sprawie o zadośćuczynienie? 2 tygodnie od doręczenia wyroku z uzasadnieniem . Jeśli nie złożysz w terminie, wyrok staje się prawomocny.
2. Czy mogę w apelacji podnieść żądanie o wyższą kwotę niż pierwotnie żądana? Nie. W apelacji możesz żądać wyłącznie kwoty, o którą wnosiłeś w pozwie. Nie możesz rozszerzyć powództwa w II instancji .
3. Czy Sąd II instancji może obniżyć kwotę przyznaną przez Sąd I instancji? Tak, jeśli ubezpieczyciel złożył apelację i skutecznie wykaże, że kwota była zawyżona. Dlatego warto uważnie rozważyć, czy nie sprowokujesz apelacji wzajemnej.
4. Ile kosztuje apelacja w sprawie o 1000 zł zadośćuczynienia?
Opłata sądowa: 50 zł (5% wartości przedmiotu zaskarżenia)
5. Czy w apelacji mogę powołać się na nową opinię prywatnego biegłego? Tak, ale Sąd II instancji może nie dopuścić tego dowodu, jeśli uznasz, że mógł być przeprowadzony przed Sądem I instancji .
6. Jaki jest średni czas oczekiwania na wyrok Sądu II instancji? W sprawach o zadośćuczynienia: 12-18 miesięcy od złożenia apelacji.
Podsumowanie – decyzja wymaga starannej analizy
Wyrok Sądu Okręgowego w Kaliszu pokazuje, że apelacja w sprawach o urazy biczowe to nie automatyczna droga do podwyższenia zadośćuczynienia. Decyzja o odwołaniu wymaga nie tylko podstawowej analizy materiałów sprawy (w tym opinii biegłego), ale przede wszystkim głębokiej znajomości praktyki sądowej w zakresie wysokości zasądzanych kwot.
W sprawie kaliskiej powódka walczyła o dodatkowe 1000 zł, ryzykując koszty apelacji rzędu 1500-2000 zł. Sąd II instancji oddalił apelację, potwierdzając, że 2000 zł – choć niska – nie jest kwotą rażąco zaniżoną. Powódka poniosła dodatkowe koszty bez żadnej korzyści.
Z praktyki kancelarii wynika, że przed złożeniem apelacji warto skonsultować się z prawnikiem, który:
Przeanalizuje orzecznictwo w podobnych sprawach
Oceni szanse powodzenia na podstawie opinii biegłego i dokumentacji
Oszacuje koszty i ryzyko związane z apelacją
Czasem lepiej zaakceptować niższą kwotę i szybko zamknąć sprawę, niż ryzykować kolejne lata procesu i dodatkowe koszty.
Źródła
Wyrok Sądu Okręgowego w Kaliszu z dnia 11 maja 2017 r., sygn. akt II Ca 117/17
Wyrok Sądu Rejonowego w Krotoszynie z dnia 22 listopada 2016 r., sygn. akt I C 767/15
Kodeks cywilny, art. 445 § 1 (zadośćuczynienie za krzywdę)
Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl oraz www.prawnikododszkodowan.pl.
Nazywam się Bartosz Kowalak i jestem radcą prawnym specjalizującym się w prawie odszkodowawczym. W mojej kancelarii w Poznaniu codziennie spotykam się z pytaniem, które brzmi zawsze podobnie: „Co mi się należy po wypadku?”. To pytanie, choć proste, otwiera drzwi do skomplikowanego świata roszczeń cywilnych, które w polskim prawie są precyzyjnie uregulowane, ale dla poszkodowanego często pozostają zagadką. Dziś postanowiłem zebrać w jednym miejscu wszystkie roszczenia, jakie przysługują osobie poszkodowanej w wypadku – niezależnie od tego, czy mówimy o wypadku drogowym, wypadku przy pracy, czy innym zdarzeniu, za które odpowiada osoba trzecia.
Zacznijmy od najbardziej intuicyjnego roszczenia – zadośćuczynienia. To świadczenie pieniężne za doznaną krzywdę niemajątkową, czyli ból, cierpienie fizyczne i psychiczne, dyskomfort życia codziennego, utratę radości życia. Zadośćuczynienie to rekompensata za to, że w wyniku wypadku poszkodowany musi zmagać się z konsekwencjami obrażeń – bólem, długotrwałym leczeniem, często nieodwracalnymi zmianami w swoim ciele.
Z mojego doświadczenia wynika, że wysokość zadośćuczynienia jest bardzo zróżnicowana i zależy od wielu czynników: rodzaju i rozległości obrażeń, długotrwałości leczenia, stopnia trwałego uszczerbku na zdrowiu, wpływu na życie prywatne i zawodowe. Sądy przyznają zadośćuczynienie „według zasad słuszności” (art. 445 § 1 KC), co w praktyce oznacza analizę wszystkich okoliczności sprawy i porównanie z orzecznictwem. W sprawach, które prowadzę, zadośćuczynienia wahają się od kilku tysięcy złotych za drobne obrażenia (np. złamanie dłoni z szybkim powrotem do zdrowia) do kilkuset tysięcy złotych za poważne obrażenia z długotrwałymi skutkami (np. uszkodzenie kręgosłupa, utrata kończyny, urazy mózgu).
2. Odszkodowanie za utracony dochód (art. 444 § 2 KC)
Drugim kluczowym roszczeniem jest odszkodowanie odpowiadające utraconemu dochodowi. Wypadek oznacza nie tylko cierpienie fizyczne, ale często także konsekwencje finansowe – poszkodowany przez jakiś czas (czasem miesiące, a nawet lata) nie może pracować lub pracuje w ograniczonym zakresie. W efekcie traci wynagrodzenie, a prowadząc działalność gospodarczą – nie zarabia.
Co ciekawe, roszczenie to obejmuje zarówno utracone wynagrodzenie z przeszłości (od wypadku do chwili obecnej), jak i przyszłe utracone dochody (jeśli uszczerbek na zdrowiu jest trwały i uniemożliwia kontynuowanie pracy w dotychczasowym zakresie). W praktyce oznacza to, że poszkodowany może dochodzić zarówno zaległego wynagrodzenia (np. za 6 miesięcy nieobecności w pracy), jak i – jeśli obrażenia są na tyle poważne, że uniemożliwiają powrót do zawodu – odszkodowania za przyszłe straty (tzw. kapitalizacja renty).
Przykład z praktyki: Wyobraźmy sobie kierowcę ciężarówki, który w wyniku wypadku doznał urazu kręgosłupa, uniemożliwiającego mu dalsze wykonywanie zawodu (długie godziny siedzenia za kierownicą). Sąd przyznał mu nie tylko odszkodowanie za utracone wynagrodzenie z ostatnich miesięcy, ale także odszkodowanie za przyszłe straty – kierowca musiał przekwalifikować się na zawód biurowy, z niższym wynagrodzeniem, a różnicę pokrył sprawca wypadku (w praktyce jego ubezpieczyciel OC).
3. Zwrot kosztów leczenia (art. 444 § 1 KC)
Poszkodowany ma prawo do zwrotu wszelkich uzasadnionych kosztów związanych z leczeniem, w tym:
Leki, maści, opatrunki – wszystkie preparaty zlecone przez lekarza lub konieczne do leczenia obrażeń
Wizyty lekarskie prywatne – jeśli NFZ nie pokrył wizyt lub kolejki były zbyt długie
Badania diagnostyczne (MRI, RTG, TK, USG) – szczególnie prywatne, jeśli NFZ odmówił finansowania lub były niezbędne dla szybkiej diagnozy
Rehabilitacja prywatna – jeśli NFZ nie zapewnił wystarczającej liczby wizyt lub poszkodowany wymagał intensywnej terapii
Sprzęt ortopedyczny (kule, ortezy, wózki inwalidzkie, protezy) – wszelki sprzęt konieczny do powrotu do zdrowia lub funkcjonowania z uszczerbkiem
Dojazdy do placówek medycznych – koszty paliwa, biletów, taksówek (jeśli poszkodowany nie mógł korzystać z komunikacji publicznej)
Kluczowe jest tutaj zachowanie dokumentacji – faktury, rachunki, recepty, skierowania. Bez nich trudno udowodnić przed sądem lub ubezpieczycielem, że koszty rzeczywiście zostały poniesione.
Jeśli obrażenia były na tyle poważne, że poszkodowany wymagał opieki osób trzecich (np. przy czynnościach codziennych, takich jak ubieranie się, mycie, gotowanie), może dochodzić zwrotu kosztów tej opieki. Dotyczy to zarówno opieki profesjonalnej (opiekunka, pielęgniarka), jak i opieki sprawowanej przez bliskich (np. małżonka, rodziców).
Co ważne, nawet jeśli opiekę sprawowali bliscy nieodpłatnie, poszkodowany może dochodzić ekwiwalentu pieniężnego za tę opiekę (tzw. odszkodowanie z tytułu konieczności sprawowania opieki). Sądy przyznają takie świadczenie, opierając się na stawkach rynkowych dla opiekunów.
Dodatkowo, jeśli lekarz zalecił specjalną dietę (np. po operacji żołądka, w przypadku alergii pokarmowych spowodowanych lekami), koszty takiej diety także można dochodzić jako element odszkodowania.
5. Odszkodowanie za zniszczone rzeczy (art. 444 § 1 KC)
Wypadek to nie tylko obrażenia ciała, ale często także zniszczone przedmioty osobiste: ubrania (pocięte przez ratowników medycznych), okulary, biżuteria, telefon, torebka, plecak. Wszystkie te rzeczy, jeśli uległy zniszczeniu w wyniku wypadku, podlegają odszkodowaniu.
Przyznaję, że w porównaniu z zadośćuczynieniem za ból, odszkodowanie za zniszczone okulary (np. 500 zł) brzmi banalnie, ale dla poszkodowanego to realna strata – i ma prawo ją odzyskać.
6. Renta (art. 444 § 2 KC)
Ostatnim, ale niezwykle istotnym roszczeniem, jest renta. Renta to świadczenie okresowe (wypłacane co miesiąc), które przysługuje, gdy skutki wypadku są długotrwałe lub trwałe. Wyróżniamy trzy rodzaje renty:
a) Renta z tytułu niezdolności do pracy
Jeśli poszkodowany w wyniku wypadku utracił całkowitą lub częściową zdolność do pracy zarobkowej, przysługuje mu renta. Wysokość renty odpowiada utraconemu dochodowi (różnicy między wynagrodzeniem sprzed wypadku a obecnymi zarobkami lub brakiem dochodów).
Przykład: Pracownik fizyczny (zarobki 5000 zł brutto) po wypadku może pracować tylko w trybie lekkim (zarobki 3000 zł). Renta wynosi 2000 zł miesięcznie.
b) Renta z tytułu zwiększonych potrzeb
Niektóre obrażenia powodują, że poszkodowany na stałe wymaga dodatkowych wydatków – np. na specjalne leki, rehabilitację, opiekę, sprzęt ortopedyczny, transport. W takim przypadku przysługuje renta na pokrycie tych zwiększonych potrzeb.
Przykład: Osoba po amputacji nogi wymaga protezy (wymiana co 3-5 lat, koszt ok. 30 000 zł), specjalnej rehabilitacji (1000 zł/miesiąc) i pomocy domowej (500 zł/miesiąc). Sąd przyzna rentę pokrywającą te koszty.
c) Renta z tytułu zmniejszenia widoków na przyszłość
To roszczenie przysługuje, gdy wypadek uniemożliwia poszkodowanemu realizację planów życiowych lub zawodowych – np. uniemożliwia ukończenie studiów, zdobycie upragnionego zawodu, awans w karierze.
Przykład: Student medycyny, który w wyniku wypadku doznał trwałego uszczerbku uniemożliwiającego wykonywanie zawodu lekarza (np. uszkodzenie dłoni), może dochodzić renty z tytułu zmniejszenia widoków na przyszłość – nie będzie mógł zarabiać jako lekarz, co oznacza realne straty finansowe na całe życie.
Moja rada: dokumentuj wszystko od pierwszego dnia
Najczęstszy błąd poszkodowanych? Brak dokumentacji. Ludzie po wypadku skupiają się na leczeniu (co jest oczywiście priorytetem), ale zapominają o zbieraniu dowodów na poniesione koszty. A potem, przed sądem lub w negocjacjach z ubezpieczycielem, brakuje im faktur, rachunków, zaświadczeń.
Moja rada: od pierwszego dnia po wypadku zbieraj i przechowuj wszystkie dokumenty:
Dokumentacja medyczna: karty z pogotowia, wypisy ze szpitala, zwolnienia lekarskie, skierowania na badania, wyniki badań (MRI, RTG), karty rehabilitacji
Faktury i rachunki: za leki, wizyty lekarskie, badania, rehabilitację, sprzęt ortopedyczny, dojazdy (np. paragony za paliwo, bilety)
Zaświadczenia od pracodawcy: o utracie wynagrodzenia, nieobecności w pracy
Dokumentacja fotograficzna: zdjęcia obrażeń, zniszczonych rzeczy (ubrania, okulary), miejsca wypadku
Pamiętaj: przed sądem lub ubezpieczycielem musisz udowodnić każde roszczenie. Bez dokumentacji trudno będzie wygrać sprawę.
Refleksja na koniec: prawo odszkodowawcze to nie tylko przepisy, to sprawiedliwość
Po latach pracy w prawie odszkodowawczym wiem jedno: za każdym roszczeniem kryje się ludzka historia – ból, cierpienie, walka o powrót do zdrowia, a często także walka o godne życie po wypadku. Odszkodowania i zadośćuczynienia to nie są „łatwe pieniądze”, jak niektórzy myślą – to rekompensata za realne straty, które poszkodowany poniósł.
Jeśli masz pytania, chcesz podzielić się swoją historią lub potrzebujesz porady – zostaw komentarz lub napisz do mnie. Chętnie pomogę.
Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl oraz www.prawospadkowepoznan.pl.
Kiedy faktura za prawnika staje się przedmiotem sporu
Kilka lat temu prowadziłem ciekawą sprawę – ciekawą nie tyle z powodu samego roszczenia odszkodowawczego, co z uwagi na to, co stało się… po jego załatwieniu. Mój klient dochodzi odszkodowania za błąd innego radcy prawnego, który spóźnił się z pozwem, przez co część roszczeń uległa przedawnieniu. PZU od razu uznało szkodę i wypłaciło odszkodowanie. Sprawa zamknięta, klient zadowolony, ja zadowolony – wszystko gra.
Ale potem zastanowiliśmy się: a co z fakturą, którą wystawiłem za swoją pracę? Klient przecież zapłacił mi za pomoc w zgłoszeniu roszczenia, jego oszacowaniu, przygotowaniu dokumentacji. Czyżby te koszty miał ponieść sam, skoro to błąd ubezpieczonego je spowodował?
I tu zaczyna się historia o tym, jak prosty rachunek za usługi prawnicze stał się przedmiotem kolejnej batalii z ubezpieczycielem – i dlaczego warto takie batalie podejmować.
Polski paradoks – w sądzie zwrot kosztów, poza sądem ciemność
Polskie prawo procesowe jest w zasadzie jasne: jeśli wygrywasz sprawę w sądzie, przegrany (w tym ubezpieczyciel) zwraca Ci koszty procesu, w tym wynagrodzenie adwokata czy radcy prawnego. To standard, nikt tego nie kwestionuje. Art. 98 KPC – kto przegrywa, ten płaci.
Ale co, jeśli nigdy nie dotarło do sądu? Co, jeśli Twój pełnomocnik tak sprawnie poprowadził negocjacje z ubezpieczycielem, że ten uznał roszczenie na etapie przedsądowym i wypłacił odszkodowanie? No to… gratuluję, ale rachunek za prawnika płacisz sam. Takie przynajmniej było powszechne przekonanie – i takie stanowisko prezentowały zakłady ubezpieczeń.
Z mojego doświadczenia wiem, że ta sytuacja irytuje wielu klientów. Przecież to ubezpieczyciel jest odpowiedzialny za szkodę, to on powinien pokryć wszystkie jej skutki – w tym konieczność skorzystania z pomocy prawnej. Dlaczego poszkodowany ma dwa razy płacić: raz za szkodę (bo przecież odszkodowanie rzadko pokrywa 100% strat), a drugi raz za prawnika, który pomógł mu tę szkodę odzyskać?
I macie rację – to nielogiczne. Na szczęście prawo powoli zaczyna nadążać za zdrowym rozsądkiem.
Sprawa z mojej praktyki – rachunek, który PZU chciało zignorować
Wracając do mojego klienta z pechowym poprzednim pełnomocnikiem. Po wypłaceniu odszkodowania za błąd radcy prawnego namówiłem klienta: „Wyślij rachunek za moje usługi do PZU. Żądaj zwrotu kosztów pomocy prawnej na etapie przedsądowym”.
Klient się wahał – wydawało mu się to dziwne. Ale zgodził się spróbować.
Reakcja PZU – biurokracja w natarciu
PZU… no cóż, PZU było PZU. Zamiast po prostu zwrócić koszty, zażądało litanii wyjaśnień:
Dlaczego korzystanie z zawodowego pełnomocnika było uzasadnione i konieczne?
Przedstaw odpowiednie dowody!
Uzasadnij wysokość wynagrodzenia pełnomocnika!
No proszę. Jakby samo zgłoszenie roszczenia odszkodowawczego za błąd prawnika nie wymagało wiedzy prawniczej. Jakby przeciętny Kowalski mógł sam ocenić, czy radca prawny zachował standardy profesjonalizmu, czy sprawa się przedawniła, i ile dokładnie warta jest szkoda z tego tytułu.
Nie pozostało mi nic innego jak spokojnie wyjaśnić: korzystanie z pomocy radcy prawnego było konieczne w celu:
Oceny działania ubezpieczonego w kontekście zasad profesjonalizmu obowiązujących zawodowych pełnomocników.
Oszacowania rozmiaru szkody.
Prawidłowego sformułowania roszczenia i zebrania odpowiednich dowodów.
PZU i tak odmówiło zwrotu kosztów.
Sąd – w końcu ktoś rozsądny
Musieliśmy więc wnieść pozew. I tu nastąpił ciekawy moment: sąd nie miał większych wątpliwości.
Wyrok był jasny: wydatki poniesione przez powoda na obsługę prawną na etapie postępowania likwidacyjnego stanowią jego szkodę pozostającą w adekwatnym związku przyczynowym ze zdarzeniem rodzącym odpowiedzialność odszkodowawczą pozwanego.
Sąd powołał się na przełomową uchwałę Sądu Najwyższego z 13 marca 2012 r. w sprawie III CZP 75/11, która brzmi następująco:
„Uzasadnione i konieczne koszty pomocy świadczonej przez osobę mającą niezbędne kwalifikacje zawodowe, poniesione przez poszkodowanego w postępowaniu przedsądowym prowadzonym przez ubezpieczyciela, mogą w okolicznościach konkretnej sprawy stanowić szkodę majątkową podlegającą naprawieniu w ramach obowiązkowego ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej posiadaczy pojazdów mechanicznych.”
Co ważne, Sąd Najwyższy w uzasadnieniu tej uchwały wskazał, że refundacji podlegać mogą także wydatki związane z „skorzystaniem z porady prawnej w celu sformułowania roszczenia i określenia odpowiednich dowodów”.
Innymi słowy: jeśli zatrudnienie prawnika na etapie przedsądowym było uzasadnione i konieczne – ubezpieczyciel powinien zwrócić te koszty jako część szkody.
Dlaczego to takie ważne?
Ta uchwała zmieniła zasady gry. Wcześniej ubezpieczyciele mogły bezkarnie odmawiać zwrotu kosztów pomocy prawnej, argumentując, że „nie było sprawy sądowej, więc nie ma kosztów procesu”. Teraz poszkodowani mają oręż prawny.
Z mojego doświadczenia wiem, że wielu ludzi rezygnuje z pomocy prawnika na etapie przedsądowym właśnie dlatego, że obawiają się dodatkowych kosztów. A przecież często to właśnie profesjonalnie przygotowane roszczenie, oparte na solidnych argumentach prawnych i odpowiedniej dokumentacji, sprawia, że ubezpieczyciel uznaje szkodę bez konieczności wytaczania powództwa.
Paradoks jest taki: im lepiej pracuje prawnik na etapie przedsądowym, tym mniej prawdopodobne, że sprawa trafi do sądu – a zatem tym trudniej odzyskać koszty jego pomocy. Ale po uchwale SN z 2012 r. to się zmieniło.
Praktyczne porady – jak odzyskać koszty prawnika
Jeśli skorzystałeś z pomocy prawnej na etapie przedsądowym i ubezpieczyciel wypłacił Ci odszkodowanie (lub zadośćuczynienie), warto zastanowić się nad dochodzeniem zwrotu kosztów. Oto jak to zrobić:
Zgłoś roszczenie o zwrot kosztów ubezpieczycielowi – nie czekaj, aż ubezpieczyciel sam zaproponuje zwrot. Musisz aktywnie zażądać.
Przygotuj dokumentację:
Fakturę lub rachunek od prawnika
Umowę z prawnikiem (jeśli była)
Korespondencję z ubezpieczycielem – pokaż, jak skomplikowana była sprawa
Dokumentację medyczną, techniczną itp. – udowodnij, że sprawa wymagała profesjonalnej pomocy
Uzasadnij konieczność i zasadność kosztów:
Dlaczego sprawa była skomplikowana (np. spór o winę, zawiłe okoliczności wypadku, konieczność analizy dokumentacji medycznej)?
Dlaczego Ty jako osoba niezorientowana w prawie nie mogłeś samodzielnie zgłosić roszczenia?
Czy wysokość wynagrodzenia prawnika była adekwatna do zakresu pracy?
Powołaj się na uchwałę SN z 13.03.2012 r., III CZP 75/11 – to kluczowy precedens.
Jeśli ubezpieczyciel odmówi – wal do sądu – tak, to ironia: musisz wnieść pozew o zwrot kosztów pomocy przedsądowej. Ale doświadczenie pokazuje, że sądy coraz chętniej przyznają takie roszczenia.
Nie przesadzaj z wysokością – jeśli wynagrodzenie prawnika było wygórowane, sąd może je uznać za nieuzasadnione. Powinno być adekwatne do nakładu pracy i złożoności sprawy.
Pamiętaj o dowodach – zachowuj całą korespondencję z prawnikiem, notatki ze spotkań, dokumentację pracy – to wszystko może być dowodem, że pomoc była konieczna.
Refleksja na koniec – walka o zasadę
Pamiętam, jak klient pytał mnie przed złożeniem pozwu o zwrot kosztów: „Czy to w ogóle ma sens? Przecież to zaledwie kilkaset złotych więcej…”. Odpowiedziałem mu wtedy: „To nie tylko kwestia tych kilkuset złotych. To kwestia zasady. Jeśli poszkodowani nie będą walczyć o swoje prawa, ubezpieczyciele nigdy nie zmienią swojej praktyki”.
I miałem rację. Wygraliśmy. Dostaliśmy zwrot kosztów. A co ważniejsze – pokazaliśmy, że można i warto.
Z mojego doświadczenia wiem, że ubezpieczyciele liczą na to, że poszkodowani odpuszczą. Że pomyślą: „Ech, dostałem odszkodowanie, to już dobrze, nie będę się szarpał o rachunek od prawnika”. Ale właśnie takie „odpuszczanie” sprawia, że nic się nie zmienia.
Prawo odszkodowawcze to nieustanna walka – o każdą złotówkę, o każdy element szkody, o każdy koszt. I wierzcie mi, ta walka się opłaca.
Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl oraz www.prawnikododszkodowan.pl.
Disclaimer: Niniejszy artykuł ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej. Każda sprawa odszkodowawcza jest indywidualna i wymaga analizy konkretnych okoliczności.
Niedawno trafiło do mnie orzeczenie, które idealnie pokazuje, dlaczego w sprawach odszkodowawczych szczegóły mają znaczenie. Powódka przegrała sprawę o 5.000 zł za zalanie mieszkania, mimo że miała zdjęcia szkód, faktury za remont i świadka. Co poszło nie tak? Otóż nie wykazała trzech kluczowych przesłanek odpowiedzialności odszkodowawczej. W tym artykule wyjaśniam, czego wymaga art. 415 Kodeksu cywilnego i dlaczego sądy są w tych sprawach tak wymagające.
Disclaimer: Niniejszy artykuł ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej.
Spis treści
Co mówi art. 415 KC o odpowiedzialności odszkodowawczej?
Przesłanka pierwsza: związek przyczynowy
Przesłanka druga: wina sprawcy
Przesłanka trzecia: wysokość szkody
Praktyczne rady dla poszkodowanych
Art. 415 KC – trzy filary odpowiedzialności
Zgodnie z art. 415 KC, kto z winy swej wyrządził drugiemu szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia. Brzmi prosto? W praktyce to prawnicza szachownica, gdzie jeden błąd może kosztować Cię całe roszczenie.
Sąd Okręgowy w Poznaniu w wyroku z 25 kwietnia 2023 r. (sygn. II Ca 2144/22) przypomniał, że poszkodowany musi udowodnić łącznie trzy elementy: bezprawne i zawinione zachowanie sprawcy, szkodę oraz związek przyczynowy między tym zachowaniem a szkodą. Brak dowodu choćby jednej przesłanki oznacza porażkę.
Przesłanka 1: Związek przyczynowy – najtrudniejsza do udowodnienia
W sprawie poznańskiej powódka twierdziła, że zalanie jej mieszkania nastąpiło przez zatkany odpływ na balkonie pozwanych. Miała dowody: zdjęcia mokrych sufitów, zeznania rzemieślnika, który oczyszczał gulik. Wydawałoby się – sprawa oczywista.
Sąd uznał inaczej. Stwierdził, że sama obecność zatkanego odpływu nie dowodzi, iż to właśnie on spowodował zalanie. Może woda przedostała się inną drogą? Może przyczyną był wcześniejszy remont balkonu wykonany przez powódkę, który podniósł poziom posadzki? A może zawiodła instalacja odprowadzająca wodę?
Z mojego doświadczenia wiem, że w sprawach zalaniowych sądy wymagają opinii biegłego budowlanego. Dlaczego? Bo ustalenie mechanizmu przecieku wymaga wiedzy specjalistycznej. Nie wystarczy powiedzieć „był deszcz, gulik był zatkany, więc to przez to”. Trzeba wykazać dokładną ścieżkę przepływu wody, uwzględniając konstrukcję budynku, nachylenia, izolacje.
Teoria adekwatnego związku przyczynowego (art. 361 § 1 KC) wymaga, by skutek był normalnym następstwem danego działania. W sprawie poznańskiej powódka tego nie udowodniła. Sąd podkreślił: „powódka nie wykazała nawet w jaki sposób miało dojść do zalania – czy przez przepływ wody z balkonu bezpośrednio do pokoju, a jeżeli tak, to jak”.
Przesłanka 2: Wina – kto za to odpowiada?
Druga pułapka: wykazanie winy. W prawie cywilnym wina to naganność zachowania – umyślna lub w formie niedbalstwa (brak należytej staranności).
W przypadku zalaniowego mieszkania pojawia się pytanie: czyja to wina? Lokatora, który nie sprząta balkonu? Właściciela lokalu? Zarządcy nieruchomości, który nie dba o drożność rur spustowych?
W sprawie poznańskiej sąd zauważył, że utrzymanie czystości na balkonie należy do korzystającego z niego (tu: pozwanych), ale zapewnienie drożności rur spustowych to obowiązek zarządcy. Powódka nie wykazała, czy odpływ był zatkany przez zaniedbanie pozwanych (np. niesprzątnięte liście), czy może przez wadliwość instalacji leżącej w gestii zarządcy.
Moja rada: W każdej sprawie zalaniowej trzeba precyzyjnie określić, kto za co odpowiadał. Jeśli zarząd sprawował zarządca, to jego można obarczyć odpowiedzialnością za instalację. Jeśli lokator zaniedbał sprzątanie – wtedy jego wina. Ale to trzeba udowodnić, nie tylko twierdzić.
Przesłanka 3: Wysokość szkody – diabeł tkwi w szczegółach
Załóżmy, że udowodniłeś przyczynę i winę. Teraz musisz wykazać, ile kosztuje naprawa szkody.
Powódka w sprawie poznańskiej przedstawiła fakturę na 5.012 zł za prace remontowe: skucie tynku, odeskowanie sufitu, malowanie, położenie tapety, lakierowanie parkietu. Wydawałoby się – dokumentacja kompletna.
Pozwani jednak zakwestionowali konieczność niektórych prac (np. czy parkiet naprawdę wymagał cyklinowania?) oraz stawki wykonawcy (czy nie były zawyżone?). I co zrobił sąd? Uznał, że bez opinii biegłego nie można ustalić, które prace były niezbędne i czy ceny były rynkowe.
Często spotykam się z tym problemem. Poszkodowani myślą, że faktura od rzemieślnika wystarczy. Niestety, jeśli pozwany zakwestionuje kosztorys, trzeba powołać biegłego rzeczoznawcę budowlanego, który potwierdzi zakres i wartość prac. To nie jest złośliwość sądu – to zasada, że strona dochodzaca roszczenia musi je udowodnić.
Praktyczne wskazówki dla poszkodowanych
Po pierwsze: Dokumentuj zdarzenie od razu. Zdjęcia, filmy, protokół ze zgłoszenia u zarządcy, świadkowie – wszystko się przyda.
Po drugie: Nie czekaj ze zgłoszeniem roszczenia. W sprawie poznańskiej zalanie było w 2015 r., a pozew złożono dopiero w 2020 r. To graniczy z przedawnieniem (3 lata od dnia, gdy poszkodowany dowiedział się o szkodzie i osobie zobowiązanej ).
Po trzecie: Jeśli sprawa nie jest oczywista, od razu myśl o opinii biegłego. Nie oszczędzaj na tym – to inwestycja, która może przesądzić o wygranej. W sprawie poznańskiej powódka dopiero w apelacji wniosła o biegłego, co sąd odrzucił jako spóźnione.
Po czwarte: Rozważ pomoc prawnika już na etapie przedsądowym. Powódka w sprawie poznańskiej przez cały proces I instancji występowała bez pełnomocnika i popełniła błędy, które uniemożliwiły wygranie sprawy.
Po piąte: Zachowaj faktury, paragony, umowy z wykonawcami. Dokumentacja finansowa to podstawa ustalenia wysokości szkody.
Podsumowanie – czego nauczyła mnie ta sprawa
Prawo odszkodowawcze to nie tylko emocje i poczucie krzywdy. To precyzyjne wykazanie trzech przesłanek: związku przyczynowego, winy sprawcy i wysokości szkody. Zdjęcia zalanemu mieszkania to dopiero początek. Prawdziwa walka toczy się o udowodnienie jak, przez kogo i za ile można naprawić szkodę.
A Wy, drodzy Czytelnicy, macie doświadczenia ze sprawami zalaniowymi? Podzielcie się w komentarzach.
Źródła
Kodeks cywilny, art. 415, art. 361,
Wyrok Sądu Okręgowego w Poznaniu z 25 kwietnia 2023 r., sygn. II Ca 2144/22
Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl oraz www.prawospadkowepoznan.pl.
Niedawno zostałem poproszony o tzw. substytucję procesową – sytuację, w której radca prawny lub adwokat zastępuje stronę na rozprawie w sprawie prowadzonej przez innego prawnika. Bywa to rutynowa czynność, szczególnie gdy główny pełnomocnik ma kolizję terminów. Idąc na tę konkretną rozprawę, spodziewałem się kilku godzin przesłuchań, wzruszających zeznań rodziny i standardowego procesu o podwyższenie zadośćuczynienia.
Tymczasem sprawa zakończyła się w… dziesięć minut. I to przegraną powódki, z obowiązkiem zapłaty wysokich kosztów zastępstwa procesowego dla ubezpieczyciela.
Co poszło nie tak? Otóż pozornie oczywista sprawa o zadośćuczynienie za śmierć ojca w wypadku drogowym okazała się mieć jeden, ale kluczowy haczyk: wcześniejsza ugoda z ubezpieczycielem. Ugoda, o której powódka… zapomniała poinformować swojego adwokata. Lub – co być może bliższe prawdy – nie zdawała sobie sprawy z jej prawnych konsekwencji.
Ta historia idealnie pokazuje, dlaczego w sprawach odszkodowawczych każdy szczegół ma znaczenie. I dlaczego zanim podpiszesz ugodę z ubezpieczycielem, powinieneś porozmawiać z prawnikiem.
Co się stało? Anatomia przegranej
Sprawa wyglądała na pierwszy rzut oka standardowo: ojciec powódki zginął w wypadku drogowym, ubezpieczyciel wypłacił córce jakieś zadośćuczynienie, ale w jej oczach – i ocenie jej adwokata – kwota była zbyt niska. Złożono więc pozew o podwyższenie zadośćuczynienia. Standardowa procedura, tysiące takich spraw rocznie w polskich sądach.
Problem pojawił się w momencie, gdy przedstawiciel ubezpieczyciela wyciągnął z teczki dokument: ugodę, którą powódka podpisała wcześniej, przyjmując pierwszą propozycję ubezpieczyciela. I to nie była ugoda „na poczekaniu”, tylko pełnoprawne porozumienie, w którym strony wskazały, że ugoda ta wyczerpuje wszelkie roszczenia wynikające z przedmiotowego wypadku.
Co to oznaczało? Że powódka zrzekła się prawa do jakichkolwiek dalszych roszczeń związanych z tym zdarzeniem. Innymi słowy, podpisując tę ugodę, zamknęła sobie drogę do sądu. Na zawsze.
Efekt? Sąd oddalił powództwo, powołując się na powagę rzeczy ugodzonej (łac. res transacta). To taka prawnicza formuła, która oznacza, że jeśli już zawarłeś ugodę w danej sprawie, nie możesz ponownie wnosić o to samo do sądu. Sprawa jest „ugodzona” – zakończona, finito.
Res transacta – czyli dlaczego ugoda to nie żart
Powaga rzeczy ugodzonej (res transacta) to instytucja prawna, która chroni stabilność stosunków prawnych. Gdyby każdy mógł podpisać ugodę, wziąć pieniądze, a potem i tak iść do sądu po więcej – chaos byłby nie do opanowania. Prawo zatem zakłada, że ugoda to świadome porozumienie, które kończy spór.
Ale – i tu zaczyna się ciekawe – nie każda ugoda zamyka wszystkie drzwi. W praktyce odszkodowawczej rozróżniamy dwa rodzaje ugód:
Ugoda wyczerpująca wszystkie roszczenia – taka, w której strony wyraźnie stwierdzają, że wszelkie roszczenia związane z danym zdarzeniem są tym samym załatwione. Przykład: „Strony zgodnie oświadczają, że niniejsza ugoda wyczerpuje wszelkie roszczenia powódki względem pozwanego wynikające z wypadku z dnia X”. Taka ugoda faktycznie zamyka drogę do dalszych roszczeń.
Ugoda dotycząca tylko zgłoszonych roszczeń – taka, która dotyczy wyłącznie konkretnych, już zgłoszonych roszczeń. Przykład: „Strony ustalają, że zadośćuczynienie za doznaną krzywdę wynosi X zł”. W tym wypadku, jeśli później pojawią się nowe roszczenia (np. renta z tytułu zwiększonych potrzeb), można je dochodzić.
W mojej sprawie była to ugoda typu pierwszego. Powódka – zapewne nieświadomie – podpisała dokument, który zamykał jej wszelkie możliwości dalszego dochodzenia roszczeń. Ubezpieczyciel zaś doskonale o tym wiedział.
Czy można się „wyplątać” z ugody? Art. 918 KC jako ostatnia deska ratunku
Teoretycznie istnieje możliwość uchylenia się od skutków ugody. Kodeks cywilny w art. 918 przewiduje, że strona może uchylić się od ugody, jeśli działała pod wpływem błędu co do okoliczności faktycznych, które uznawała za niewątpliwe w chwili zawierania ugody. Ale uwaga – błąd musi być na tyle istotny, że gdyby go nie było, spór lub niepewność w ogóle by nie powstały.
Brzmi skomplikowanie? W praktyce oznacza to, że musisz wykazać, iż w momencie podpisywania ugody myślałeś, że dzieje się X, a naprawdę działo się Y – i gdybyś wiedział o Y, nigdy byś ugody nie podpisał.
Przykład? Podpisałeś ugodę, myśląc, że Twoje obrażenia są lekkie i szybko się wyleczysz. Po miesiącu okazało się, że doznałeś trwałego uszczerbku na zdrowiu, o którym nie wiedziałeś w chwili podpisywania ugody. To może być podstawa do uchylenia się od ugody na podstawie art. 918 KC.
Ale to wyjątek, nie reguła. Sądy bardzo restrykcyjnie podchodzą do tego przepisu, bo inaczej każdy mógłby się „rozmyślić” po fakcie. W praktyce odszkodowawczej widziałem zaledwie kilka przypadków skutecznego uchylenia się od ugody na tej podstawie.
Moja rada: ugoda to nie „tylko formalność”
Co z tego wszystkiego wynika dla poszkodowanych? Kilka praktycznych wniosków, które mogą uchronić Cię przed sytuacją mojej powódki:
1. Nigdy nie podpisuj ugody bez konsultacji z prawnikiem
Wiem, że brzmi to jak oczywista rada, ale… ile razy widziałem ludzi, którzy myśleli „to tylko papiery, ubezpieczyciel mi to wysłał, to podpisuję”? Zbyt wiele. Ugoda to umowa, która ma taką samą moc prawną jak wyrok sądowy. Zanim ją podpiszesz, skonsultuj się z radcą prawnym lub adwokatem.
2. Czytaj uważnie, co podpisujesz
Szczególnie zwróć uwagę na zapisy typu:
„Strony oświadczają, że niniejsza ugoda wyczerpuje wszelkie roszczenia…”
„Powód zrzeka się wszelkich dalszych roszczeń…”
„Strony uznają sprawę za zakończoną…”
Takie sformułowania oznaczają, że zamykasz sobie drogę do dalszych roszczeń. Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości co do wysokości zadośćuczynienia – nie podpisuj.
3. Wynegocjuj bezpieczniejszą treść ugody
Jeśli rzeczywiście chcesz zawrzeć ugodę (bo np. pilnie potrzebujesz pieniędzy), ale nie jesteś pewien, czy kwota jest sprawiedliwa, zaproponuj sformułowanie typu: „Niniejsza ugoda dotyczy wyłącznie roszczeń zgłoszonych w postępowaniu likwidacyjnym przed ubezpieczycielem do dnia X”. To Ci zostawi furtkę na przyszłość.
4. Pamiętaj: ubezpieczyciel ma prawników, Ty też powinieneś
Ubezpieczyciel ma całe działy prawne, które przygotowują takie ugody w sposób maksymalnie korzystny dla nich. Ty – poszkodowany, często w stresie, bólu, po stracie bliskiej osoby – masz podpisać dokument, którego konsekwencji nie rozumiesz. To nie jest wyrównana walka. Dlatego warto mieć kogoś po swojej stronie.
Refleksja: czego mnie nauczyła ta sprawa
Ta dziesięciominutowa rozprawa utkwiła mi w pamięci bardziej niż niejeden wielodniowy proces. Dlaczego? Bo pokazała mi, jak wiele może zależeć od jednego podpisu. I jak często poszkodowani – działając w dobrej wierze, zaufaniu do instytucji, a czasem po prostu w desperacji – podpisują dokumenty, które zamykają im drogę do sprawiedliwości.
Moim zdaniem, ubezpieczyciele powinni mieć obowiązek jasno informować poszkodowanych o konsekwencjach podpisania ugody. Dziś zbyt często zdarza się, że ugoda jest przedstawiana jako „szybka, bezproblemowa forma załatwienia sprawy”, bez wspominania o tym, że jednocześnie zamyka się możliwość jakichkolwiek dalszych roszczeń.
Ale to tylko moja refleksja. W obecnym stanie prawnym obowiązuje zasada: czytaj, co podpisujesz. A najlepiej – konsultuj się z prawnikiem przed, a nie po.
A jakie są Wasze doświadczenia? Zdarzyło Wam się podpisać ugodę z ubezpieczycielem? Byliście zadowoleni z jej warunków, czy z perspektywy czasu widzicie, że daliście się „przechytrzyć”? Podzielcie się swoimi historiami w komentarzach.
Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl oraz www.prawospadkowepoznan.pl.
Obecnie na polskich drogach dominują samochody, które swoje już przejechały. Wielu kierowców porusza się autami mającymi po kilkanaście lat. Nic więc dziwnego, że duża część kolizji i wypadków kończy się tzw. szkodą całkowitą.
Czym jest szkoda całkowita?
Szkoda całkowita to sytuacja, gdy koszt naprawy pojazdu przekracza jego wartość sprzed wypadku. Wówczas ubezpieczyciel wypłaca odszkodowanie w wysokości różnicy między wartością auta sprzed szkody a wartością wraku.
Przykład:
Jeśli Twój dziesięcioletni Opel Astra był wart 10 000 zł, a koszt naprawy po wypadku wynosi 25 000 zł, ubezpieczyciel uzna szkodę całkowitą. Jeśli wartość wraku zostanie wyceniona na 6 000 zł, otrzymasz jedynie 4 000 zł odszkodowania.
I właśnie tu zaczyna się problem.
Dlaczego ubezpieczyciel zaniża wartość auta i zawyża wartość wraku
Z praktyki wynika, że zakłady ubezpieczeń dążą do obniżenia wartości pojazdu sprzed szkody, a jednocześnie do zawyżenia wartości wraku. Efekt? Odszkodowanie z OC sprawcy jest zaniżone, a poszkodowany otrzymuje kwotę znacznie niższą niż powinien.
Te wyliczenia oparte są na tzw. programach eksperckich, które określają wartości pojazdu czysto teoretycznie – bez realnego odniesienia do rynku wtórnego.
Błąd w kalkulacji: teoretyczna wartość wraku
Wycena samochodu sprzed szkody może być jeszcze w miarę trafna, ale z wartością wraku sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Z doświadczenia wiem, że klient, który próbuje sprzedać wrak po stłuczce, nie jest w stanie uzyskać ceny wskazanej w kalkulacji ubezpieczyciela.
Dlaczego? Bo obrót wrakami to domena firm specjalistycznych – skupów, warsztatów i handlarzy częściami. Przeciętny poszkodowany nie ma narzędzi ani kanałów sprzedaży, by uzyskać realną, rynkową cenę.
Jak udowodnić, że wycena wraku jest zawyżona
Najskuteczniejszym sposobem jest podjęcie prób sprzedaży wraku na własną rękę i udokumentowanie tych działań. Warto:
wystawić auto na portalach takich jak Allegro, OLX, Otomoto,
zamieścić ogłoszenie w lokalnej prasie,
skontaktować się z podmiotem wskazanym przez ubezpieczyciela.
Jeżeli mimo prób nie uda się sprzedać wraku za kwotę z kalkulacji, a realny nabywca oferuje mniej — sprzedaj pojazd po cenie rynkowej i zachowaj dowody (zrzuty ekranu, wiadomości, ogłoszenia).
Dowody w sprawie sądowej
W postępowaniu sądowym należy wykazać, że teoretyczna wycena biegłego lub ubezpieczyciela nie odpowiada realiom rynkowym. Powołując się na faktyczne oferty sprzedaży i nieudane próby zbycia wraku, można skutecznie przekonać sąd, że:
„wartość rynkową rzeczy ustala rynek, nie program ekspercki”.
Taki argument często prowadzi do podwyższenia odszkodowania z OC sprawcy.
Podsumowanie: jak walczyć o należne odszkodowanie
Jeżeli czujesz, że ubezpieczyciel zaniżył Twoje odszkodowanie, nie zostawiaj sprawy samej sobie. Zbierz dowody, udokumentuj próby sprzedaży wraku i – jeśli trzeba – skorzystaj z pomocy kancelarii prawnej. Profesjonalny pełnomocnik pomoże Ci wykazać realną wartość pojazdu i uzyskać należne pieniądze.
Autor: adw. Bartosz Kowalak
Kancelaria Prawna w Poznaniu 📞 795 777 519 📍 ul. Mickiewicza 18a/3, Poznań 🌐 www.prawnikpoznanski.pl