Niedoubezpieczenie i zasada proporcji – czy ubezpieczyciel może obniżyć odszkodowanie?

Czy ubezpieczyciel może wypłacić Ci tylko połowę odszkodowania, bo ubezpieczyłeś dom na połowę jego wartości? Przez lata odpowiedź brzmiała: tak, może – na podstawie tzw. zasady proporcji. Sąd Najwyższy w wyroku z 2014 roku powiedział jednak wyraźnie: nie w relacjach z konsumentami. I to jest bardzo dobra wiadomość dla każdego ubezpieczonego.

Odkąd pamiętam, jednym z pierwszych zarzutów branych pod uwagę przez ubezpieczycieli przy ocenie wysokości odszkodowania było ustalenie, czy w danej sprawie zachodzi niedoubezpieczenie. A jeśli tak – czy można zastosować zasadę proporcji.

Czym jest niedoubezpieczenie?

Kiedy idziemy do agenta ubezpieczeniowego, żeby ubezpieczyć nasze mienie, możemy to zrobić na trzy sposoby:

Wariant A – ubezpieczenie na pełną wartość: Suma ubezpieczenia odpowiada wartości mienia. Dom wart milion ubezpieczamy na milion.

Wariant B – nadubezpieczenie: Suma ubezpieczenia przewyższa wartość mienia. Dom wart milion ubezpieczamy na półtora miliona. To nam nic nie daje – odszkodowanie i tak ograniczone jest wysokością szkody. Płacimy tylko wyższą składkę.

Wariant C – niedoubezpieczenie: Suma ubezpieczenia jest niższa od wartości mienia. Dom wart milion ubezpieczamy na pół miliona.

I właśnie ten trzeci wariant stał się źródłem problemów dla ubezpieczonych.

Jak powinna działać logika niedoubezpieczenia?

Wydawałoby się, że sprawa jest prosta. Mamy dom ubezpieczony na pół miliona. Jeśli szkoda wyniesie 100 tysięcy złotych – a więc kwotę nieprzekraczającą sumy ubezpieczenia – powinniśmy otrzymać pełne 100 tysięcy.

Nasze ryzyko ograniczałoby się do sytuacji, gdy szkoda przekroczy sumę ubezpieczenia. Gdyby dom spłonął całkowicie i strata wyniosła milion – otrzymalibyśmy „tylko” pół miliona, czyli sumę ubezpieczenia.

To logiczne. To uczciwe. I tak właśnie powinno być.

Sztuczka ubezpieczycieli – zasada proporcji

Tyle że ubezpieczyciele wprowadzili do swoich ogólnych warunków ubezpieczenia (OWU) pewną klauzulę, która tę logikę całkowicie wywraca.

Oto przykładowy zapis z OWU PZU dotyczących ubezpieczenia mienia od ognia i innych żywiołów:

„W sytuacji, kiedy wskazana w umowie ubezpieczenia suma ubezpieczenia jest niższa, niż wartość mienia – w przypadku zaistnienia szkody częściowej odszkodowanie zmniejsza się w takim stosunku, w jakim pozostaje zadeklarowana suma ubezpieczenia do wartości odtworzeniowej albo rzeczywistej mienia.”

Co to oznacza w praktyce? Wróćmy do naszego przykładu:

  • Wartość domu: 1.000.000 zł
  • Suma ubezpieczenia: 500.000 zł (50% wartości)
  • Szkoda: 100.000 zł

Ubezpieczyciel stosuje proporcję: skoro suma ubezpieczenia stanowi 50% wartości mienia, to wypłaca 50% szkody. Zamiast 100.000 zł otrzymujemy tylko 50.000 zł.

I to mimo że nasza szkoda w żaden sposób nie przekracza sumy ubezpieczenia.

Co na to Sąd Najwyższy?

Ta praktyka spotkała się z brakiem akceptacji ze strony Sądu Najwyższego. W wyroku z dnia 16 października 2014 r. (sygn. akt III CSK 302/13) SN uznał, że stosowanie zasady proporcji w stosunkach ubezpieczyciel–konsument jest niedopuszczalne.

Sąd stwierdził, że zasada proporcji narusza zasadę ekwiwalentności świadczeń. Jak to ujął SN:

„Skoro ubezpieczyciel pobrał składkę odpowiadającą ryzyku ubezpieczeniowemu do określonej kwoty (suma ubezpieczenia), to w razie wystąpienia szkody na skutek zdarzenia objętego ubezpieczeniem powinien ponosić odpowiedzialność będącą równowartością świadczenia (składki), które otrzymał od ubezpieczającego.”

Innymi słowy: ubezpieczony płaci składkę od sumy ubezpieczenia, a nie od wartości mienia. Skoro zapłacił za ochronę do kwoty pół miliona – to do tej kwoty powinien być chroniony w pełni, bez żadnych proporcjonalnych obniżek.

Co to oznacza dla ubezpieczonych?

Jeśli jesteś konsumentem i Twoja szkoda nie przekracza sumy ubezpieczenia – ubezpieczyciel nie może obniżyć odszkodowania, stosując zasadę proporcji.

W naszym przykładzie: przy szkodzie 100.000 zł i sumie ubezpieczenia 500.000 zł – należy Ci się pełne 100.000 zł, niezależnie od tego, że dom był wart milion.

Oczywiście ubezpieczyciele nadal próbują stosować zasadę proporcji. Ale teraz masz argument – orzeczenie Sądu Najwyższego, które jasno mówi: to niedopuszczalne.


FAQ

Czy zasada proporcji jest całkowicie zakazana?

Nie całkowicie. Wyrok Sądu Najwyższego dotyczy relacji z konsumentami. W ubezpieczeniach dla przedsiębiorców sytuacja może być oceniana inaczej. Niemniej coraz więcej sądów kwestionuje zasadę proporcji również w stosunkach B2B.

Co zrobić, gdy ubezpieczyciel obniżył odszkodowanie, stosując zasadę proporcji?

Złóż odwołanie od decyzji, powołując się na wyrok Sądu Najwyższego z 16 października 2014 r. (III CSK 302/13). Jeśli ubezpieczyciel podtrzyma stanowisko – rozważ drogę sądową.

Czy warto ubezpieczać mienie na pełną wartość?

Zawsze warto. Po pierwsze – unikasz jakichkolwiek wątpliwości. Po drugie – przy szkodzie całkowitej (np. pożarze) otrzymasz pełne odszkodowanie. Różnica w składce często nie jest tak znacząca, jak mogłoby się wydawać.

Skąd ubezpieczyciel wie, ile warte jest moje mienie?

Przy zawieraniu umowy to Ty deklarujesz wartość mienia. Ubezpieczyciel może ją zweryfikować dopiero przy likwidacji szkody – wtedy rzeczoznawca ustala rzeczywistą wartość. Jeśli okaże się wyższa niż suma ubezpieczenia – powstaje niedoubezpieczenie.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.

Masz pytanie o niedoubezpieczenie lub zasadę proporcji? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl

Zmiany w pozwach o najem pojazdu zastępczego – koniec właściwości sądu siedziby ubezpieczyciela

Projekt nowelizacji ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych przeszedł przez Komisję Finansów Publicznych i trafi do drugiego czytania. Jeśli zmiany wejdą w życie, całkowicie zmieni się właściwość sądów w sprawach o odszkodowanie za najem pojazdu zastępczego z OC sprawcy.

Co zakłada nowelizacja?

Pozew o odszkodowanie z ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych będzie można wytoczyć wyłącznie:

  • przed sądem miejsca zamieszkania albo siedziby poszkodowanego, albo
  • przed sądem miejsca zdarzenia.

Wykluczona będzie możliwość pozwania ubezpieczyciela przed sądem jego siedziby – czyli rozwiązanie, które wydawałoby się najbardziej naturalne w świetle ogólnych zasad procedury cywilnej.

Dlaczego ta zmiana?

Cel jest prozaiczny: odciążenie sądów warszawskich. W wydziałach gospodarczych stolicy około 30% spraw to sprawy związane z najmem pojazdów zastępczych. Firmy wynajmujące pojazdy masowo skupują wierzytelności od poszkodowanych i pozywają ubezpieczycieli – a ci niemal wszyscy mają siedziby w Warszawie.

Co z pomysłem stawek ryczałtowych?

Upadł – przynajmniej na razie. Ministerstwo Sprawiedliwości proponowało, żeby odszkodowanie za najem wypłacać według stawek określonych w rozporządzeniu Ministra Finansów. Przy najmie dłuższym niż 14 dni odszkodowanie miało być pomniejszane o wydatki, które poszkodowany poniósłby, gdyby do szkody nie doszło.

Ten pomysł nie wszedł do projektu. Stawki najmu pozostaną więc przedmiotem indywidualnej oceny sądu w każdej sprawie.

Moja ocena

Żadne z tych rozwiązań nie jest dobre. Szerzej pisałem o tym w sierpniu – problemem nie jest właściwość sądu ani brak ryczałtów, tylko model biznesowy oparty na masowym skupie wierzytelności i generowaniu sporów sądowych.

Zmiana właściwości to typowe doraźne „grzebanie” w przepisach, które nie rozwiązuje przyczyn problemu. Ale przyznam uczciwie – z punktu widzenia prawnika spoza stolicy ma to swoje plusy. Sprawy trafią do sądów w całej Polsce, bliżej miejsca zdarzenia i miejsca zamieszkania poszkodowanych.

Czy to poprawi sytuację? Zobaczymy. Na pewno zmieni geografię sporów o najem zastępczy.


Powyższy wpis ma charakter informacyjny i odzwierciedla stan prac legislacyjnych na dzień publikacji. Nie stanowi porady prawnej.

Bartosz Kowalak radca prawny

Pojazd zastępczy z OC sprawcy na bandach Stadionu Narodowego – czyli o patologii rynku

Niniejszy artykuł ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej.


Oglądając mecz Polska–Gibraltar, poza kanonadą goli Roberta Lewandowskiego i spółki, trudno było nie zauważyć czegoś jeszcze: na bandach okalających murawę Stadionu Narodowego, obok reklam produktów spożywczych i bram garażowych, widniał napis „samochód zastępczy z OC sprawcy”. Firma wynajmująca pojazdy zastępcze jako jeden z głównych sponsorów reprezentacji Polski. I właśnie to skłoniło mnie do powrotu do tematu, o którym pisałem już jakiś czas temu.


Spis treści

  1. Co jest nie tak z rynkiem pojazdów zastępczych?
  2. Jak działa model biznesowy wypożyczalni?
  3. Dlaczego cena przestała mieć znaczenie?
  4. Czy to jeszcze wolny rynek?

Co jest nie tak z rynkiem pojazdów zastępczych?

Zacznijmy od tego, co jest słuszne: poszkodowanemu w wypadku samochodowym należy się odszkodowanie za czas, w którym nie mógł korzystać ze swojego pojazdu – o ile z tego tytułu poniósł szkodę. To oczywiste i zgodne z zasadami prawa cywilnego.

Problem w tym, że na tej słusznej idei wyrósł biznes, który z naprawianiem szkody ma coraz mniej wspólnego.

Firmy wynajmujące pojazdy zastępcze z OC sprawcy nie tyle odpowiadają na zapotrzebowanie rynku, dostarczając produkt, na który jest popyt. One same tworzą popyt i podaż na swoje dobra. A to fundamentalna różnica.


Jak działa model biznesowy wypożyczalni?

Schemat jest prosty i powtarzalny:

  1. Identyfikacja poszkodowanego – często jeszcze przed zakończeniem likwidacji szkody.
  2. Oferta „bez ryzyka” – poszkodowany dostaje pojazd z zapewnieniem, że płatnikiem będzie ubezpieczyciel, nie on.
  3. Cesja roszczenia – poszkodowany przelewa na wypożyczalnię prawo do dochodzenia zwrotu kosztów najmu.
  4. Proces sądowy – wypożyczalnia masowo pozywa ubezpieczycieli o stawki, których nikt z poszkodowanych nigdy by dobrowolnie nie zaakceptował.

Efekt? W niektórych sądach około 30% wokand zajmują sprawy o zapłatę kosztów najmu pojazdów zastępczych.


Dlaczego cena przestała mieć znaczenie?

Tu dochodzimy do sedna problemu. W normalnej transakcji rynkowej cena jest regulatorem interakcji między popytem a podażą. Kupujący porównuje, negocjuje, rezygnuje jeśli za drogo.

W modelu „pojazd zastępczy z OC sprawcy” ten mechanizm nie działa:

Element Normalna transakcja Pojazd zastępczy z OC
Kto decyduje o zakupie? Kupujący Poszkodowany (ale nie płaci)
Kto płaci? Kupujący Ubezpieczyciel sprawcy
Czy cena ma znaczenie dla decydenta? Tak Nie
Czy jest negocjacja stawki? Tak Nie

Cena wynajmu nie ma żadnego znaczenia dla poszkodowanego. Może korzystać z pojazdu „do woli”, bo ryzyko finansowe leży gdzie indziej. A wypożyczalnia może stosować stawki oderwane od realiów rynkowych, bo i tak będzie ich dochodzić w sądzie.

Znika podstawowy regulator wolnego rynku.


Czy to jeszcze wolny rynek?

Moim zdaniem – nie. Nie ma wolnorynkowego uzasadnienia dla istnienia przedsiębiorstw, których model biznesowy opiera się na:

  • wynajmowaniu pojazdów, za które płaci osoba trzecia,
  • stawkach nienegocjowanych przez faktycznego użytkownika,
  • masowym dochodzeniu roszczeń w sądach.

Jedynym uzasadnieniem dla istnienia tego typu firm jest wykorzystanie luki w regulacjach prawnych. Regulacji, które słusznie przyznały poszkodowanym prawo do odszkodowania za utratę możliwości korzystania z pojazdu, ale nie przewidziały skali nadużyć.

Nie żebym jakoś szczególnie żałował zakładów ubezpieczeń – to właśnie ich polityka minimalizacji odszkodowań w dużej mierze doprowadziła do powstania tego biznesu. Ale sytuacja, w której naprawianie szkody zamienia się w nabijanie portfeli właścicielom wypożyczalni, jest patologiczna.


Analogia: rynek podręczników szkolnych

Można doszukać się pewnej analogii w rynku podręczników szkolnych, gdzie niektóre wydawnictwa protestowały przeciwko darmowym podręcznikom, twierdząc, że doprowadzi to do zamknięcia wydawnictw i księgarni.

Tylko czy powinniśmy się tym przejmować?

Funkcjonowanie tych podmiotów nie było odpowiedzią na popyt społeczeństwa. Było uprzywilejowaniem wynikającym z wadliwie funkcjonującego systemu, który zmuszał rodziców do zakupu konkretnych produktów.

Podobnie z wypożyczalniami pojazdów zastępczych: ich prosperita nie wynika z tego, że dostarczają wartość, za którą klienci chcą płacić. Wynika z tego, że system pozwala im pobierać pieniądze od podmiotów trzecich za usługi, na które faktyczni użytkownicy często nie mają realnego zapotrzebowania.


FAQ – Najczęściej zadawane pytania

Czy poszkodowanemu należy się pojazd zastępczy z OC sprawcy? Tak, jeśli z powodu uszkodzenia własnego pojazdu poniósł szkodę polegającą na utracie możliwości korzystania z auta. Koszty najmu pojazdu zastępczego stanowią element odszkodowania.

Dlaczego wypożyczalnie pojazdów zastępczych tak intensywnie reklamują swoje usługi? Bo ich model biznesowy opiera się na pozyskiwaniu jak największej liczby poszkodowanych, którym oferują najem „bez ryzyka” – z przeniesieniem kosztów na ubezpieczyciela sprawcy.

Czy poszkodowany ponosi ryzyko, korzystając z pojazdu zastępczego z OC sprawcy? Teoretycznie nie – wypożyczalnia przejmuje roszczenie i sama dochodzi należności. W praktyce jednak ubezpieczyciel może kwestionować zasadność lub wysokość kosztów, co może generować komplikacje.

Czy stawki wypożyczalni są rynkowe? Często nie. Ponieważ poszkodowany nie płaci z własnej kieszeni, nie ma motywacji do negocjowania ceny. Wypożyczalnie stosują stawki, które następnie dochodzą w sądach.

Co można zrobić z tym problemem systemowo? Rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie ryczałtowego odszkodowania za utratę możliwości korzystania z pojazdu (jak w Niemczech) – wtedy poszkodowany sam decydowałby, czy wynająć auto, czy zachować pieniądze.


Podsumowanie

Reklama „samochód zastępczy z OC sprawcy” na bandach Stadionu Narodowego to symbol pewnej patologii rynkowej. Biznes, który wyrósł na słusznej idei naprawiania szkody, oderwał się od kryteriów wolnorynkowych. Cena przestała być regulatorem, bo płaci ktoś inny niż decydent. Efekt: 30% wokand w niektórych sądach, nabite portfele wypożyczalni i system, który coraz mniej służy poszkodowanym, a coraz bardziej – samemu sobie.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.

Masz własne zdanie na temat rynku pojazdów zastępczych? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl


Źródła:

  • Orzecznictwo Sądu Najwyższego w sprawach o zwrot kosztów najmu pojazdu zastępczego
  • Obserwacje własne dotyczące struktury spraw w sądach gospodarczych

Zderzenie z dzikiem- czy mamy szansę na odszkodowanie

Zderzenie z dzikiem, sarną lub łosiem – czy można uzyskać odszkodowanie?

Dzik, sarna, łoś wybiega na drogę tuż przed maskę pojazdu. Zdarzenie praktycznie nie do uniknięcia. Rozbity samochód, czasem połamane kości, w najgorszych przypadkach – ofiary śmiertelne.

To jedna z częstszych przyczyn kolizji komunikacyjnych w Polsce. Wiem to nie tylko ze statystyk, ale z liczby zapytań od poszkodowanych, którzy trafiają do kancelarii z tym samym pytaniem: czy ktoś mi za to zapłaci?

Odpowiedź jest brutalna: szanse są minimalne. Jeśli nie masz autocasco, w większości przypadków rozsądniej odpuścić niż narażać się na koszty przegranego procesu.

Dlaczego tak trudno uzyskać odszkodowanie?

Dzika zwierzyna jest dzika – to truizm, ale ma konsekwencje prawne. Nie istnieje podmiot odpowiedzialny za zachowanie wolno żyjących zwierząt. Sarna nie ma właściciela, który odpowiadałby za jej wtargnięcie na jezdnię.

Żeby uzyskać odszkodowanie, trzeba znaleźć kogoś, komu można przypisać winę za zdarzenie. A to wyjątkowo trudne.

Kto teoretycznie mógłby odpowiadać?

Koło łowieckie lub organizator polowania – gdyby zwierzę wybiegło na drogę w wyniku nagonki. Teoretycznie możliwe, praktycznie niemal niespotykane. Kierowca przejeżdżający przez las zwykle nie ma pojęcia, że dzik uciekał akurat przed sforą psów. Nigdy nie prowadziłem sprawy opartej na takiej podstawie.

Zarządca drogi – to częstsza linia argumentacji, ale równie trudna do wykazania.

Odpowiedzialność zarządcy drogi

Zgodnie z art. 20 ustawy z dnia 21 marca 1985 r. o drogach publicznych do zarządcy drogi należy m.in. utrzymanie urządzeń zabezpieczających ruch i innych urządzeń związanych z drogą. Obejmuje to także stawianie znaków ostrzegawczych – w tym znaku A-18b „zwierzęta dzikie”.

Można więc argumentować: jeśli w miejscu zdarzenia nie było znaku ostrzegającego o dzikiej zwierzynie, a powinien tam być, to zarządca drogi zaniedbał swój obowiązek.

Problem w tym, że:

  1. Winy zarządcy nie domniemujemy – to poszkodowany musi udowodnić, że brak znaku stanowił zaniedbanie i przyczynił się do szkody.
  2. Zwierzęta nie czytają znaków – do zdarzenia może dojść w miejscu, gdzie zwierzyna normalnie nie występuje. Trudno wymagać znaku „uwaga dziki” w centrum miasta, do którego wtargnął dzik.
  3. Sądy są sceptyczne – nawet jeśli znaku nie było, sądy często przyjmują, że przy nagłym wtargnięciu zwierzęcia znak i tak by nie pomógł uniknąć wypadku. Kierowca nie zdążyłby zareagować, nawet gdyby wiedział o potencjalnym zagrożeniu.
  4. W praktyce znak zwykle jest – albo poszkodowany po prostu nie pamięta, czy go widział. A brak pewności co do stanu oznakowania drogi kończy sprawę.

Co z tego wynika?

Większość moich klientów, po przedstawieniu im kosztów procesu i realnych szans na sukces, decydowała się nie dochodzić odszkodowania. To rozsądna decyzja w większości przypadków – choć każda sprawa wymaga indywidualnej analizy.

Zdarzenia z udziałem dzikiej zwierzyny to jeden z tych obszarów, gdzie prawo odszkodowawcze oferuje niewiele. Nikt nie ponosi odpowiedzialności za to, że sarna postanowiła przebiec przez drogę.


Praktyczna rada: wykup autocasco i traktuj znak A-18b poważnie. Zwolnij, wypatruj ruchu na poboczu. To jedyna skuteczna ochrona przed finansowymi skutkami spotkania z dzikiem czy łosiem na drodze.


Powyższy wpis ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej. Każda sprawa wymaga indywidualnej analizy. Stan prawny na dzień publikacji.

Bartosz Kowalak radca prawny

Odmowa wypłaty zadośćuczynienia z uwagi na brak trwałego uszczerbku na zdrowiu.

Zadośćuczynienie bez trwałego uszczerbku na zdrowiu – czy to możliwe?

Czy poszkodowany w wypadku, który nie doznał trwałego uszczerbku na zdrowiu, może otrzymać zadośćuczynienie? Tak, może. Brak trwałego uszczerbku nie oznacza braku krzywdy – a to właśnie krzywda, nie uszczerbek, jest podstawą zadośćuczynienia z art. 445 § 1 k.c.

Kiedy myślimy o wypadku i poszkodowanym, przed oczami stają nam osoby, które ucierpiały w sposób szczególnie widoczny – złamanie nogi, pęknięcie czaszki, utrata śledziony. W takich przypadkach sprawa z punktu widzenia odpowiedzialności z OC sprawcy wydaje się jasna. Krzywda jest ewidentna i trudno wyobrazić sobie, by ubezpieczyciel odmówił wypłaty zadośćuczynienia.

Tymczasem większość wypadków kończy się – na szczęście – znacznie lżejszymi konsekwencjami zdrowotnymi.

Lżejsze obrażenia to nadal obrażenia

Poszkodowany może doznać:

  • wstrząśnienia mózgu,
  • skręcenia mięśni szyi (tzw. whiplash),
  • stłuczeń i otarć,
  • siniaków i obrzęków,
  • ogólnego poturbowania.

Po pewnym czasie wraca do zdrowia i może funkcjonować jak przed wypadkiem. Nie ma trwałych następstw, biegły orzekłby zerowy procent uszczerbku na zdrowiu.

Ale czy to oznacza, że krzywdy nie było?

Jak reagują ubezpieczyciele?

W takich sytuacjach ubezpieczyciele często odmawiają wypłaty zadośćuczynienia lub proponują kwoty rażąco niskie – 200, 500, może 1000 złotych. Argumentacja jest zawsze podobna: „brak trwałego uszczerbku na zdrowiu”, „obrażenia o charakterze przemijającym”, „brak podstaw do przyznania zadośćuczynienia”.

O ile z samą konstatacją o braku trwałego uszczerbku należy się zgodzić – bo faktycznie po kilku tygodniach poszkodowany wraca do zdrowia – to w żaden sposób nie oznacza to, że krzywdy nie było.

Ból, cierpienie, stres, ograniczenia w codziennym funkcjonowaniu przez kilka tygodni – to wszystko składa się na krzywdę w rozumieniu art. 445 § 1 k.c. I za tę krzywdę należy się zadośćuczynienie.

Czy warto iść do sądu z „drobnymi” obrażeniami?

Z mojej praktyki wynika, że jak najbardziej warto. W Kancelarii prowadziliśmy co najmniej kilkanaście takich spraw – poszkodowani poobijani, z siniakami, z bólami, które po kilku tygodniach ustąpiły.

Wychodząc z roszczeniem od 2 do kilkunastu tysięcy złotych – w zależności od stanu faktycznego – osiągaliśmy pozytywne rezultaty.

Co ciekawe, większość tych spraw kończyła się ugodą. Dla zakładu ubezpieczeń sprawa o 2-3 tysiące złotych nie jest warta angażowania batalionu prawników i ponoszenia kosztów procesu. Łatwiej i taniej jest się ugodzić.

Czy rezygnować z opinii biegłego?

To zależy od okoliczności, ale w sprawach z drobnymi obrażeniami warto rozważyć rezygnację z opinii biegłego. Biegły, badając poszkodowanego po kilku miesiącach od wypadku, gdy wszystkie dolegliwości ustąpiły, orzeknie zapewne zerowy uszczerbek na zdrowiu.

Taki wynik może „zagrać” na niekorzyść poszkodowanego – ubezpieczyciel wykorzysta go jako argument przeciwko zasadności roszczenia.

Lepszą strategią może być oparcie się na dokumentacji medycznej z okresu tuż po wypadku i zdanie się na osąd sędziego, który oceni rozmiar krzywdy na podstawie całokształtu okoliczności.

Jakie kwoty zadośćuczynienia są realne?

Przy obrażeniach bez trwałego uszczerbku na zdrowiu realne kwoty zadośćuczynienia kształtują się zazwyczaj w granicach:

  • 1.000–3.000 zł – przy drobnych stłuczeniach, siniakach ustępujących w ciągu 2-3 tygodni,
  • 3.000–8.000 zł – przy skręceniach, wstrząśnieniu mózgu, dolegliwościach utrzymujących się 4-8 tygodni,
  • 8.000–15.000 zł – przy poważniejszych urazach bez trwałych następstw, dłuższym okresie leczenia i rehabilitacji.

To oczywiście wartości orientacyjne – każda sprawa jest inna i wymaga indywidualnej oceny.


FAQ

Czy przy zerowym uszczerbku na zdrowiu w ogóle przysługuje zadośćuczynienie?

Tak. Zadośćuczynienie przysługuje za doznaną krzywdę – ból, cierpienie, stres, ograniczenia w codziennym życiu. Trwały uszczerbek na zdrowiu jest tylko jednym z czynników wpływających na wysokość zadośćuczynienia, ale jego brak nie wyklucza prawa do rekompensaty.

Ubezpieczyciel odmówił wypłaty, bo „obrażenia miały charakter przemijający” – co robić?

Złożyć odwołanie od decyzji, a jeśli to nie pomoże – rozważyć drogę sądową. Przemijający charakter obrażeń nie oznacza braku krzywdy. Przez kilka tygodni poszkodowany odczuwał ból, miał ograniczenia w funkcjonowaniu – i za to należy mu się zadośćuczynienie.

Czy opłaca się iść do sądu o 2-3 tysiące złotych?

Często tak. Ubezpieczyciele w drobnych sprawach wolą zawierać ugody niż ponosić koszty procesu. Z mojego doświadczenia wynika, że większość takich spraw kończy się ugodą na etapie sądowym – na kwotach wyższych niż pierwotna propozycja ubezpieczyciela.

Jak udokumentować krzywdę przy drobnych obrażeniach?

Kluczowa jest dokumentacja medyczna z okresu bezpośrednio po wypadku – karty informacyjne ze szpitalnego oddziału ratunkowego, zaświadczenia od lekarza pierwszego kontaktu, recepty na leki przeciwbólowe. Pomocne są też zdjęcia obrażeń (siniaków, otarć) i zeznania świadków o ograniczeniach w codziennym funkcjonowaniu.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.

Masz pytanie o zadośćuczynienie przy drobnych obrażeniach? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl

Poselskie pomysły na powódź pozwów o najem pojazdu zastępczego

Niniejszy artykuł ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej.


Czy wiesz, że nawet 20–40% spraw rozpatrywanych przez wydziały gospodarcze sądów w Warszawie to pozwy o najem pojazdu zastępczego? Od kilku lat, odkąd Sąd Najwyższy poluzował orzecznictwo w tym zakresie, sądy w dużych miastach przeżywają istną inwazję takich spraw. Posłowie próbują temu zaradzić zmianą przepisów o właściwości sądu. Moim zdaniem to rozwiązanie chybione i pomyślane od złej strony.


Spis treści

  1. Skąd wzięła się lawina pozwów o pojazd zastępczy?
  2. Co proponują posłowie?
  3. Dlaczego zmiana właściwości sądu to złe rozwiązanie?
  4. Jak robią to Niemcy – i czy warto się uczyć?

Skąd wzięła się lawina pozwów o pojazd zastępczy?

Przez lata orzecznictwo Sądu Najwyższego było restrykcyjne – koszty najmu pojazdu zastępczego uznawano za element szkody bardzo ostrożnie. Potem nastąpiła liberalizacja. SN jasno stwierdził, że poszkodowany ma prawo do zwrotu kosztów najmu pojazdu zastępczego na czas naprawy uszkodzonego auta.

Co do zasady – słusznie. Problem w tym, że liberalizacja otworzyła furtkę dla pewnej patologii.

Dziś pojazdy zastępcze są często „wciskane” poszkodowanym niejako na siłę – przez warsztaty, które następnie cesją przejmują roszczenia i masowo pozywają ubezpieczycieli. Poszkodowany w wielu przypadkach tego pojazdu wcale by nie potrzebował. Zwłaszcza gdyby miał sam za niego płacić lub chociażby ponosić ryzyko dochodzenia roszczeń we własnym imieniu.

Efekt? Wydziały gospodarcze sądów w Warszawie, Poznaniu czy Wrocławiu toną w dziesiątkach tysięcy niemal identycznych spraw. A to rzutuje na terminowość rozpatrywania wszystkich innych postępowań.


Co proponują posłowie?

Posłowie PSL zgłosili projekt dodania przepisu do ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, UFG i PBUK (t.j. Dz.U. z 2013 r. poz. 392), który wprowadzałby właściwość wyłączną dla spraw o odszkodowanie z OC posiadaczy pojazdów.

Proponowane brzmienie przepisu:

„Powództwo o odszkodowanie z ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych wytacza się wyłącznie przed sąd miejsca zamieszkania albo siedziby poszkodowanego zdarzeniem powodującym szkodę albo przed sąd miejsca zaistnienia tego zdarzenia. Przelew wierzytelności nie wpływa na właściwość sądu.”

Idea jest prosta: skoro warsztat z Warszawy skupuje roszczenia od poszkodowanych z całej Polski, to niech nie pozwuje wszystkich w Warszawie, tylko w sądach właściwych dla miejsca zamieszkania poszkodowanego lub miejsca zdarzenia.


Dlaczego zmiana właściwości sądu to złe rozwiązanie?

Nie twierdzę, że pomysł jest całkowicie pozbawiony sensu. Faktycznie – odciążyłby sądy w metropoliach, spychając ciężar orzekania na mniejsze jednostki.

Ale to rozwiązanie doraźne, które:

  1. Nie eliminuje problemu – tylko go rozmywa geograficznie. Zamiast 40% spraw w Warszawie, będzie 5% spraw w każdym mniejszym sądzie. Łączna liczba pozwów pozostanie ta sama.
  2. Wprowadza nieuzasadniony wyjątek w procedurze – przepis pisany pod konkretny problem organizacyjny sądów, a nie pod logikę systemu prawnego.
  3. Jest uzasadnione wyłącznie wygodą – i to wygodą sądów w metropoliach, a właściwie tego jednego w Warszawie.

Moim zdaniem to grzebanie w Kodeksie postępowania cywilnego w złym miejscu.


Jak robią to Niemcy – i czy warto się uczyć?

Zamiast manipulować przepisami o właściwości, można pomyśleć o rozwiązaniu systemowym, które eliminowałoby większość tych pozwów u źródła.

W Niemczech funkcjonuje ryczałtowy dodatek za utratę używania pojazdu (Nutzungsausfallentschädigung):

Element Rozwiązanie niemieckie
Gdy poszkodowany nie wynajmuje pojazdu zastępczego Otrzymuje 30–40% uśrednionych kosztów najmu jako odszkodowanie za „utratę używania pojazdu”
Gdy poszkodowany wynajmuje pojazd Może dochodzić pełnych kosztów najmu, o ile wykaże jego konieczność
Bez konieczności wynajmu Dodatek przysługuje automatycznie

Efekt: Racjonalnie myślący poszkodowany, który może przez jakiś czas funkcjonować bez auta, woli otrzymać dodatkową gotówkę niż wynajmować na siłę pojazd zastępczy. A warsztaty tracą motywację do masowego „wciskania” pojazdów i skupowania roszczeń.

Wprowadzenie takiego rozwiązania do polskiego systemu praktycznie zastopowałoby powódź pozwów o zwrot za najem.


Dlaczego tego nie mamy?

Podejrzewam – choć to tylko moja hipoteza – że takie rozwiązanie pozostawałoby w sprzeczności z interesami zakładów ubezpieczeń.

Dlaczego? Bo ubezpieczyciele z mocy prawa, bez konieczności procesu, musieliby zwiększyć wysokość wypłacanych odszkodowań. Dziś mogą liczyć na to, że część poszkodowanych nie będzie dochodzić kosztów najmu. Przy ryczałcie – musieliby płacić wszystkim.

Paradoksalnie więc obecny system – generujący tysiące procesów – może być dla ubezpieczycieli korzystniejszy niż automatyczny dodatek do każdego odszkodowania.


FAQ – Najczęściej zadawane pytania

Czy poszkodowanemu należy się pojazd zastępczy z OC sprawcy? Tak. Zgodnie z utrwalonym orzecznictwem Sądu Najwyższego, koszty najmu pojazdu zastępczego na czas naprawy stanowią element szkody podlegający naprawieniu z OC sprawcy.

Dlaczego tyle spraw o pojazd zastępczy trafia do sądów? Warsztaty naprawcze często przejmują roszczenia poszkodowanych (cesja wierzytelności) i masowo pozywają ubezpieczycieli. Spory dotyczą głównie stawek najmu i długości uzasadnionego okresu.

Co to jest cesja wierzytelności w kontekście pojazdu zastępczego? To przeniesienie roszczenia o zwrot kosztów najmu z poszkodowanego na warsztat lub wypożyczalnię. Poszkodowany dostaje auto „za darmo”, a firma dochodzi należności od ubezpieczyciela.

Czy w Polsce funkcjonuje ryczałt za utratę możliwości korzystania z pojazdu? Nie. W Polsce poszkodowany może dochodzić tylko faktycznie poniesionych kosztów najmu. Nie ma automatycznego dodatku jak w systemie niemieckim.

Co zmieni proponowana nowelizacja przepisów? Wprowadzi właściwość wyłączną sądu dla spraw z OC – pozwy będą kierowane do sądów właściwych dla poszkodowanego lub miejsca zdarzenia, nie siedziby warsztatu. Nie zmieni jednak liczby spraw.


Podsumowanie

Lawina pozwów o pojazd zastępczy to realny problem polskiego sądownictwa. Proponowana zmiana właściwości sądu rozłoży ciężar na mniejsze jednostki, ale nie rozwiąże problemu systemowo. Warto spojrzeć na rozwiązanie niemieckie – ryczałtowy dodatek za utratę używania pojazdu, który eliminuje motywację do masowego dochodzenia roszczeń i jednocześnie uczciwie rekompensuje poszkodowanym niedogodność braku auta.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.

Masz własne zdanie na temat problemu pojazdów zastępczych? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl


Źródła:

  • Ustawa z dnia 22 maja 2003 r. o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych (t.j. Dz.U. z 2013 r. poz. 392)
  • Projekt poselski klubu PSL dot. zmiany właściwości sądu w sprawach z OC
  • Orzecznictwo Sądu Najwyższego w sprawach o zwrot kosztów najmu pojazdu zastępczego

Dziura w drodze, uszkodzony samochód – jak uzyskać odszkodowanie od zarządcy drogi?

Najechanie na dziurę w jezdni, wyrwę w asfalcie czy uszkodzoną studzienkę to jedna z najczęstszych przyczyn szkód komunikacyjnych. I jedna z najtrudniejszych do uzyskania odszkodowania – przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Schemat jest zazwyczaj taki: zgłaszasz szkodę zarządcy drogi, ten kieruje Cię do swojego ubezpieczyciela, a ubezpieczyciel w 90% przypadków odmawia wypłaty. Standardowe uzasadnienie? „Nie wykazał Pan winy zarządcy drogi”.

Ale jest sposób, żeby to odwrócić.

Standardowa linia obrony ubezpieczyciela

Ubezpieczyciel powołuje się na art. 415 Kodeksu cywilnego – odpowiedzialność na zasadzie winy. Twierdzi, że zarządca drogi odpowiada tylko wtedy, gdy poszkodowany udowodni jego winę: że wiedział o dziurze i jej nie naprawił, że zbyt rzadko patrolował drogi, że zlekceważył zgłoszenie.

To postępowanie dowodowe nie jest niemożliwe, ale bywa trudne. Skąd masz wiedzieć, kiedy ostatnio zarządca kontrolował tę ulicę?

Kiedy ciężar dowodu przechodzi na zarządcę?

Jest kategoria szkód, przy których to zarządca drogi musi udowodnić, że nie ponosi odpowiedzialności – nie odwrotnie. Chodzi o odpowiedzialność na zasadzie ryzyka z art. 434 Kodeksu cywilnego:

„Za szkodę wyrządzoną przez zawalenie się budowli lub oderwanie się jej części odpowiedzialny jest samoistny posiadacz budowli, chyba że zawalenie się budowli lub oderwanie się jej części nie wynikło ani z braku utrzymania budowli w należytym stanie, ani z wady w budowie.”

Klucz tkwi w pojęciu „oderwanie się części budowli”.

Sprawa ze studzienką – z mojej praktyki

Sam prowadziłem sprawę, w której klient wjechał kołem w źle zabezpieczoną studzienkę drogową. Właz podskoczył i uszkodził pojazd. Sąd I instancji oddalił powództwo. W apelacji przekonałem sąd, że mamy do czynienia z „oderwaniem się części budowli” – a więc odpowiedzialnością na zasadzie ryzyka.

Argumentacja była następująca:

Czy droga i studzienka to „budowla”? Tak. Kodeks cywilny nie definiuje tego pojęcia, więc sięgamy do art. 3 pkt 3 Prawa budowlanego. Budowla to m.in. „obiekty liniowe”, a te obejmują „drogę wraz ze zjazdami” oraz „kanalizację”. Studzienka jest częścią kanalizacji lub drogi – w obu przypadkach częścią budowli.

Czy podskoczenie właza to „oderwanie się części”? Tak. Właz oderwał się od studzienki i uderzył w pojazd. To klasyczne „oderwanie się części budowli”.

Konsekwencja: To zarządca drogi musiał udowodnić, że szkoda nie wynikła z braku utrzymania studzienki w należytym stanie ani z wady w budowie. Nie udowodnił – sprawę wygraliśmy.

Czy dziura w jezdni to też „zawalenie się budowli”?

Można argumentować, że tak. Wyrwa w asfalcie to miejsce, gdzie nawierzchnia drogi (czyli część budowli) przestała istnieć – „zawaliła się”. W takim ujęciu ciężar dowodu również powinien spoczywać na zarządcy.

To interpretacja, która wymaga przekonania sądu, ale ma solidne podstawy w wykładni systemowej.

Kiedy zasada ryzyka nie zadziała?

Nie uda się przerzucić ciężaru dowodu przy szkodach spowodowanych przez przedmioty porzucone na jezdni: kamień, oponę, deskę. Trudno tu mówić o „zawaleniu się budowli” czy „oderwaniu jej części” – to obcy przedmiot, nie element drogi.

W takich przypadkach pozostaje klasyczne wykazywanie winy zarządcy: że wiedział o przeszkodzie, że nie patrolował drogi z należytą starannością, że zignorował zgłoszenie.


Podsumowanie: zasada winy vs. zasada ryzyka

Rodzaj szkody Podstawa odpowiedzialności Kto musi udowodnić?
Dziura w jezdni Art. 434 KC (można argumentować) Zarządca – że nie zawinił
Uszkodzona studzienka, właz Art. 434 KC Zarządca – że nie zawinił
Przedmiot na drodze (kamień, opona) Art. 415 KC Poszkodowany – winę zarządcy

Powyższy wpis ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej. Każda sprawa wymaga indywidualnej analizy okoliczności. Stan prawny na dzień publikacji.

Bartosz Kowalak radca prawny

Rzecznik Ubezpieczonych o stawkach za robociznę blacharską i lakierniczą

Stawki za roboczogodzinę w naprawach powypadkowych – dlaczego ubezpieczyciele je zaniżają?

Czy ubezpieczyciel może obniżyć stawkę za roboczogodzinę w Twoim kosztorysie naprawy, powołując się na „średnie stawki rynkowe”? Robi to nagminnie – ale niekoniecznie ma do tego prawo. Rzecznik Ubezpieczonych przyjrzał się tej praktyce i wnioski są jednoznaczne: ubezpieczyciele systematycznie zaniżają odszkodowania, stosując stawki, które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością rynkową.

W raporcie opublikowanym w Monitorze Ubezpieczonych (nr 61/2015) Rzecznik Ubezpieczonych przeanalizował skargi poszkodowanych i dostrzegł nieprawidłowości w rozliczaniu szkód komunikacyjnych. Warto przyjrzeć się tym ustaleniom bliżej.

Na czym polega problem ze stawkami za roboczogodzinę?

Ubezpieczyciele permanentnie obniżają stawki za robociznę blacharską, lakierniczą i mechaniczną w kosztorysach napraw. Argumentacja jest zawsze podobna: stawki warsztatu, który ma naprawić samochód, są rzekomo wyższe od „przeciętnych” lub „średnich” obowiązujących na rynku.

Innymi słowy – ubezpieczyciel weryfikuje wartość roboczogodziny, posiłkując się kryterium makroekonomicznym, czyli ogólną sytuacją na rynku. I tu tkwi zasadniczy błąd tego podejścia.

Dlaczego uśrednianie stawek jest nieuczciwe?

Serwis serwisowi nie jest równy. Nie można wrzucać do jednego worka wszystkich warsztatów i wyliczać wspólnej średniej stawki. Na rynku działają przecież:

  • firmy jednoosobowe i wieloosobowe,
  • warsztaty garażowe i duże specjalistyczne hale,
  • zakłady z flotą pojazdów zastępczych, pomocą drogową, salonem, parkingiem strzeżonym,
  • serwisy autoryzowane i nieautoryzowane,
  • warsztaty działające w sieciach, współpracujące z ubezpieczycielami lub działające indywidualnie.

Wszystkie te różnorodne cechy kreują inne koszty prowadzenia działalności. To oznacza, że adekwatna stawka za robociznę nie może być identyczna dla każdego zakładu naprawczego. Dla wielu firm stawka „uśredniona” przez ubezpieczyciela po prostu nie pozwala na rentowne prowadzenie działalności.

Co na to Sąd Najwyższy?

Rzecznik Ubezpieczonych słusznie przywołuje uchwałę Sądu Najwyższego z dnia 13 czerwca 2003 r. (sygn. akt III CZP 32/03). W orzeczeniu tym SN jednoznacznie uznał, że zakłady ubezpieczeń mają obowiązek pokryć cały koszt robocizny – nawet jeżeli stawki warsztatu przewyższają średnie wartości rynkowe.

W orzecznictwie sądów powszechnych rozwinięto to stanowisko: korekta stawek przez ubezpieczyciela może nastąpić dopiero wówczas, gdy wysokość stawki danego serwisu przekroczy średnie stawki rynkowe w sposób rażący – czyli o około 20-30 złotych na roboczogodzinie.

To nie jest rozwiązanie idealne, bo nadal odwołuje się do kryterium makroekonomicznego. Ustalenie rzeczywiście adekwatnej stawki dla konkretnego warsztatu wymagałoby przeprowadzenia audytu – co jest kosztowne i znacznie wydłuża postępowanie.

Jak ubezpieczyciele manipulują danymi o stawkach?

Rzecznik Ubezpieczonych zwrócił uwagę na jeszcze jedną nieprawidłowość: ubezpieczyciele dowolnie żonglują wysokościami „uśrednionych” stawek. Inne stawki podają:

  • gdy pojazd naprawiono, inne gdy nie,
  • przy szkodzie częściowej, inne przy całkowitej,
  • z polisy OC sprawcy, inne z autocasco.

Ta arbitralność sama w sobie potwierdza nieuczciwość stosowanych praktyk.

Co najważniejsze – Rzecznik dostrzegł, że podawane przez ubezpieczycieli „średnie” stawki wcale nie są średnie ani przeciętne. Są minimalne. Wskazywane przez ubezpieczycieli wartości odpowiadają stawkom obowiązującym w 2009 roku – są więc mocno nieaktualne.

Co możesz zrobić, gdy ubezpieczyciel obniża stawki?

Jeśli ubezpieczyciel w kosztorysie naprawy zastosował stawkę niższą niż ta obowiązująca w warsztacie, który ma naprawić Twój samochód:

  • Nie musisz się na to godzić – masz prawo do naprawy w wybranym przez siebie warsztacie.
  • Zażądaj uzasadnienia – poproś ubezpieczyciela o wskazanie źródła „średnich stawek rynkowych”.
  • Porównaj z rzeczywistością – sprawdź, jakie stawki stosują warsztaty w Twojej okolicy.
  • Odwołaj się od decyzji – jeśli różnica jest istotna, złóż reklamację.
  • Rozważ drogę sądową – w postępowaniu sądowym biegły ustali, czy stawka warsztatu rażąco odbiega od średnich rynkowych.

FAQ

Czy ubezpieczyciel może narzucić mi stawkę za roboczogodzinę?

Nie. Ubezpieczyciel nie może jednostronnie decydować o wysokości stawki za roboczogodzinę. Ma obowiązek pokryć rzeczywiste koszty naprawy. Może zakwestionować stawkę tylko wtedy, gdy rażąco – o 20-30 zł – odbiega ona od średnich stawek rynkowych.

Skąd ubezpieczyciele biorą „średnie stawki rynkowe”?

To dobre pytanie. Często są to dane nieaktualne, niekompletne lub po prostu zaniżone. Rzecznik Ubezpieczonych wykazał, że podawane przez ubezpieczycieli „średnie” stawki w rzeczywistości odpowiadają stawkom minimalnym sprzed kilku lat.

Czy muszę naprawiać auto w warsztacie wskazanym przez ubezpieczyciela?

Nie. Masz prawo do wyboru warsztatu naprawczego. Ubezpieczyciel nie może narzucić Ci konkretnego zakładu naprawczego ani uzależniać wysokości odszkodowania od naprawy w „sieci partnerskiej”.

Co jeśli różnica w stawkach jest niewielka – czy warto walczyć?

To zależy od zakresu naprawy. Przy rozbudowanych naprawach różnica kilku złotych na roboczogodzinie może przełożyć się na setki złotych niedopłaty. Warto policzyć i podjąć świadomą decyzję.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na http://www.prawnikpoznanski.pl.

Masz pytanie o zaniżone stawki w kosztorysie naprawy? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl

Kluczyki w płaszczu na krześle – rażące niedbalstwo czy nie? Dwa wyroki, dwa wnioski

Niniejszy artykuł ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej.


Czy trzymanie kluczyków od samochodu w kieszeni płaszcza przewieszonego przez krzesło to rażące niedbalstwo? Odpowiedź brzmi: to zależy. W ostatnim tygodniu media opisały dwa wyroki sądowe w niemal identycznych stanach faktycznych – z diametralnie różnymi rozstrzygnięciami. I właśnie to pokazuje, jak nieprzewidywalne potrafią być sprawy o odszkodowanie z autocasco.


Spis treści

  1. Dwa wyroki, dwa płaszcze, dwa różne wnioski
  2. Skąd bierze się problem z kluczykami i dokumentami?
  3. Czym jest rażące niedbalstwo w rozumieniu OWU?
  4. Czy warto iść do sądu z ubezpieczycielem AC?

Dwa wyroki, dwa płaszcze, dwa różne wnioski

Wyrok Sądu Apelacyjnego w Lublinie (sygn. akt I ACa 718/12): Kierowca trzymał dokumenty pojazdu w kieszeni płaszcza przewieszonego przez krzesło. Sąd uznał, że nie można mu przypisać rażącego niedbalstwa w przechowywaniu dokumentów.

Wyrok Sądu Najwyższego (sygn. akt I CSK 479/14): Kierowcy skradziono auto po wcześniejszej kradzieży kluczyków. Kluczyki miał w płaszczu odwieszonym na wieszaku obok stolika. Sąd Najwyższy dopatrzył się rażącego niedbalstwa w zabezpieczeniu kluczyków.

Płaszcz na krześle – brak rażącego niedbalstwa. Płaszcz na wieszaku obok stolika – rażące niedbalstwo. Jak to możliwe?


Skąd bierze się problem z kluczykami i dokumentami?

Całe zagadnienie sprowadza się do treści ogólnych warunków ubezpieczenia (OWU) tworzonych przez zakłady ubezpieczeń. W przypadku polis autocasco standardem – od którego praktycznie nie ma odstępstwa – jest wprowadzenie warunku zabezpieczenia z należytą starannością kompletu kluczy i dokumentów pojazdu poza pojazdem.

Przykład z OWU PZU Auto (uchwała Zarządu PZU SA nr UZ/358/2014 z 5 grudnia 2014 r.):

§ 12 ust. 1 pkt 11 – Wyłączenia odpowiedzialności: AC nie są objęte szkody kradzieżowe, jeżeli: a) kierowca wysiadł z pojazdu, pozostawiając wewnątrz kluczyk lub sterownik (…) bez ich zabezpieczenia przed możliwością uruchomienia pojazdu przez osobę niepowołaną, lub b) po opuszczeniu pojazdu i pozostawieniu go bez nadzoru (…) nie dokonano zabezpieczenia poza pojazdem: dokumentów pojazdu, kluczyka lub sterownika (…)

Podobne zapisy znajdziemy w OWU praktycznie każdego ubezpieczyciela oferującego AC.


Czym jest rażące niedbalstwo w rozumieniu OWU?

Tu zaczyna się sedno problemu. Sam fakt, że dokumenty lub kluczyki zostały skradzione wraz z pojazdem, nie wystarczy do odmowy wypłaty odszkodowania.

Zakład ubezpieczeń może powołać się na wyłączenie odpowiedzialności tylko wtedy, gdy niezabezpieczenie kluczyków lub dokumentów miało postać co najmniej rażącego niedbalstwa – a nie zwykłej lekkomyślności czy nieuwagi.

Problem w tym, że granica między rażącym niedbalstwem a zwykłą niestarannością jest wysoce ocenna. Kryterium stanowi:

  • zdrowy rozsądek,
  • zasady doświadczenia życiowego,
  • okoliczności konkretnej sprawy.

I właśnie dlatego dwa różne sądy, w dwóch podobnych sprawach, mogą wydać całkowicie przeciwstawne wyroki.

Z mojego doświadczenia wynika, że ubezpieczyciele niemal automatycznie odmawiają wypłaty, gdy tylko stwierdzą kradzież kluczyków czy dokumentów przed kradzieżą auta. Liczą na to, że klient się nie odwoła. A tymczasem w sądzie sprawa wcale nie musi wyglądać tak jednoznacznie.


Czy warto iść do sądu z ubezpieczycielem AC?

Skoro nawet Sąd Najwyższy i Sąd Apelacyjny dochodzą do różnych wniosków w podobnych stanach faktycznych – co to oznacza dla poszkodowanego?

Wniosek praktyczny: Po oszacowaniu ryzyk procesowych często warto wejść z ubezpieczycielem na drogę sądową.

Argumenty za:

  1. Odmowa wypłaty oparta na zarzucie „rażącego niedbalstwa” to nie koniec sprawy – to dopiero początek dyskusji.
  2. Sąd bada okoliczności indywidualnie: gdzie leżał płaszcz, jak daleko od właściciela, czy miejsce było publiczne, czy prywatne.
  3. Ciężar dowodu spoczywa na ubezpieczycielu – to on musi wykazać rażące niedbalstwo.
  4. Orzecznictwo jest niejednolite, co daje pole do argumentacji.

Oczywiście nie namawiam do procesowania się za wszelką cenę. Ale automatyczna akceptacja odmowy ubezpieczyciela to błąd, który widuję zbyt często.


FAQ – Najczęściej zadawane pytania

Czy ubezpieczyciel może odmówić wypłaty AC, gdy skradziono mi kluczyki? Może powołać się na wyłączenie z OWU, ale tylko jeśli wykaże, że niezabezpieczenie kluczyków stanowiło rażące niedbalstwo. Zwykła nieuwaga nie wystarczy do odmowy.

Co to jest rażące niedbalstwo przy zabezpieczeniu kluczyków? To niezachowanie minimalnych, oczywistych reguł ostrożności – np. pozostawienie kluczyków w widocznym miejscu bez nadzoru w miejscu publicznym. Granica jest ocenna i zależy od okoliczności sprawy.

Czy muszę trzymać kluczyki zawsze przy sobie? OWU wymagają „zabezpieczenia z należytą starannością poza pojazdem”. Nie oznacza to obowiązku ciągłego trzymania kluczyków w kieszeni spodni, ale rozsądnego ich przechowywania.

Czy warto odwoływać się od decyzji ubezpieczyciela AC? Tak, szczególnie gdy okoliczności kradzieży nie są jednoznaczne. Orzecznictwo w tych sprawach bywa rozbieżne, co daje szansę na korzystne rozstrzygnięcie w sądzie.

Kto musi udowodnić rażące niedbalstwo? Ciężar dowodu spoczywa na zakładzie ubezpieczeń. To ubezpieczyciel musi wykazać, że sposób przechowywania kluczyków lub dokumentów był rażąco niedbały.


Podsumowanie

Dwa wyroki sądowe w niemal identycznych sytuacjach – płaszcz z kluczykami na krześle vs. na wieszaku – pokazują, jak nieprzewidywalne są sprawy o rażące niedbalstwo przy zabezpieczeniu kluczyków. Ubezpieczyciele chętnie powołują się na wyłączenia z OWU, ale automatyczna odmowa to nie wyrok ostateczny. Granica między zwykłą nieuwagą a rażącym niedbalstwem jest płynna, a sądy oceniają każdą sprawę indywidualnie. Warto rozważyć drogę sądową.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.

Masz własne doświadczenia z odmową wypłaty AC? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl


Źródła:

  • Wyrok Sądu Apelacyjnego w Lublinie z dnia […], sygn. akt I ACa 718/12
  • Wyrok Sądu Najwyższego z dnia […], sygn. akt I CSK 479/14
  • OWU PZU Auto – uchwała Zarządu PZU SA nr UZ/358/2014 z dnia 5 grudnia 2014 r.

Nowy wspaniały Świat

Ubezpieczyciel monitoruje Twój styl jazdy – czy telematyka zmieni rynek OC?

Wrzuciłem wakacyjne zdjęcia na chmurę. Po chwili dostałem powiadomienie: system automatycznie utworzył prezentację, poprawnie identyfikując miejsca na fotografiach. Nie korzystam z geolokalizacji w aparacie. Algorytm sam rozpoznał, co widzę – albo śledził moje wcześniejsze wyszukiwania i rezerwacje noclegów.

Tego samego dnia przeczytałem, że Link4 wprowadza aplikację analizującą styl jazdy kierowców: pokonany dystans, przestrzeganie przepisów, płynność prowadzenia. Słowem – matrix wkracza do ubezpieczeń.

Jak działa telematyka ubezpieczeniowa?

Aplikacja zbiera dane o sposobie korzystania z pojazdu: prędkość, przyspieszanie, hamowanie, godziny jazdy, pokonywane trasy. Na tej podstawie ubezpieczyciel może ocenić, czy kierowca stwarza większe czy mniejsze ryzyko spowodowania szkody.

Na razie program Link4 jest dobrowolny i nie wpływa na wysokość składki. Ale kierunek jest jasny – to kwestia czasu.

Czy to sprawiedliwsze niż obecny system?

Przyznam, że widzę w tym logikę.

Obecny system bonus-malus opiera się na prostej zasadzie: nie miałeś szkody – dostajesz zniżkę. Ale brak szkody w przeszłości nie oznacza bezpiecznej jazdy. Można jeździć ryzykownie przez lata i mieć szczęście. Można jeździć wzorowo i trafić na pijanego kierowcę jadącego pod prąd.

Telematyka mierzy faktyczne zachowanie za kierownicą – to bardziej miarodajne niż procentowe zniżki za „lata bezszkodowe”. W gruncie rzeczy to ta sama idea, tylko dokładniejsza.

Gdzie leży granica?

Kontrowersje zaczynają się przy pytaniu: jak daleko może sięgać monitoring?

Analiza stylu jazdy dla celów OC komunikacyjnego – jeszcze akceptowalne. Ale co z ubezpieczeniami osobowymi? Czy ubezpieczyciel powinien mieć dostęp do danych o tym, jak często chodzisz do lekarza, co jesz, ile śpisz, jak się stresujesz? Smartwatch i telefon już to wszystko zbierają.

Granica między „sprawiedliwszą wyceną ryzyka” a „inwigilacją” jest cienka.

Co z tego wynika dla rynku odszkodowań?

Jeśli telematyka się upowszechni, zmieni się sposób likwidacji szkód. Ubezpieczyciel będzie dysponował precyzyjnymi danymi o przebiegu zdarzenia: prędkość w momencie kolizji, siła hamowania, trajektoria ruchu. To może ułatwić ustalanie odpowiedzialności – ale też da ubezpieczycielom potężne narzędzie do kwestionowania roszczeń.

A zaraz za rogiem czai się kolejne wyzwanie: samochody autonomiczne. Kto odpowiada za wypadek, gdy za kierownicą nie siedzi człowiek?


Powyższy wpis ma charakter informacyjny i przedstawia stan na dzień publikacji. Nie stanowi porady prawnej.

Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym i spadkowym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.plwww.prawospadkowepoznan.pl oraz www.blogoodszkodowaniach.pl.

Masz pytanie lub chcesz podzielić się swoją historią? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl