Zadośćuczynienie z przymrużeniem oka

 

Zadośćuczynienie za naruszenie dóbr osobistych – nietypowe sprawy, które trafiły do sądu

Czy można pozwać bank za odmowę udostępnienia toalety? A sąsiada za hałas z parku dinozaurów? Jak się okazuje – tak, i to z sukcesem. Zadośćuczynienie to nie tylko odszkodowanie za złamaną nogę w wypadku. Katalog dóbr osobistych chronionych prawem jest znacznie szerszy, a sądy bywają zaskakująco kreatywne w ich ochronie.

Prowadząc procesy o zadośćuczynienie, prawnik przyzwyczaja się do pewnego schematu spraw. Najczęściej reprezentujemy osoby, które ucierpiały w wypadku – złamanie kości, pęknięcie żeber, uraz kręgosłupa. Albo rodziny osób, które zginęły w wypadku drogowym.

Rzadziej zdarzają się sprawy dotyczące naruszenia innych dóbr osobistych niż zdrowie. A jednak takie sprawy istnieją – i bywają fascynujące. Niektóre budzą uśmiech, inne dają do myślenia. Kilka z nich warto przybliżyć.

Zadośćuczynienie za odmowę udostępnienia toalety w banku

Ta sprawa sprzed kilku lat pokazuje, że godność człowieka może być naruszona w najbardziej przyziemnych okolicznościach.

Starszy pan, po załatwieniu spraw finansowych w warszawskim oddziale banku, poczuł nagłą potrzebę fizjologiczną. Poprosił pracowników o udostępnienie toalety. Spotkał się z odmową – bank stwierdził, że nie prowadzi toalety dla klientów.

Nie wnikając w dalszy rozwój wypadków (choć można się domyślać, że sytuacja była dla klienta niezwykle krępująca), pan poczuł się poniżony. Uznał, że jego godność została naruszona tym mało ludzkim zachowaniem.

Zdecydował się na proces – i wygrał. Sąd zasądził 7.500 złotych zadośćuczynienia.

Może się to wydawać błahostką, ale pomyślmy: instytucja, która zarabia na obsłudze klientów, odmawia podstawowej ludzkiej przysługi osobie w potrzebie. Sąd uznał, że to naruszenie godności – i trudno się z tym nie zgodzić.

Zadośćuczynienie za „ryk dinozaura”

Pod tym intrygującym tytułem kryje się sprawa dotycząca immisji – czyli nadmiernego oddziaływania na nieruchomość sąsiednią.

Obok domu pewnej osoby powstał park dinozaurów – atrakcja turystyczna modna w Polsce od kilku lat. Problem w tym, że park generował znaczny hałas: ryk dinozaurów z głośników, gwar odwiedzających, ruch samochodów na parkingu.

Mieszkaniec sąsiedniej posesji pozwał właściciela parku, argumentując, że hałas narusza jego prawo do spokojnego korzystania z nieruchomości i wpływa na jakość życia.

Sąd przyznał zadośćuczynienie. Uznał, że prawo do spokoju i odpoczynku we własnym domu jest dobrem osobistym podlegającym ochronie.

Sprawy, które sąd oddalił

Nie każde roszczenie, nawet jeśli wydaje się uzasadnione subiektywnie, spotyka się z uznaniem sądu.

Ostatnie namaszczenie dla ateisty

Głośna sprawa sprzed lat: pacjent przebywający w śpiączce otrzymał sakrament ostatniego namaszczenia od szpitalnego kapelana. Po wybudzeniu – i wyzdrowieniu – dowiedział się o tym fakcie. Jako ateista poczuł, że jego światopogląd został naruszony przez poddanie go praktyce religijnej, której sobie nie życzył.

Wytoczył proces o zadośćuczynienie. Sąd oddalił powództwo. Uznał, że w okolicznościach sprawy – pacjent był nieprzytomny, kapelan działał w dobrej wierze, a sakrament nie wyrządził żadnej szkody – nie doszło do naruszenia dóbr osobistych uzasadniającego zadośćuczynienie.

Kradzież morskiej fali

Ta sprawa z Portugalii pokazuje granice ochrony prawnej. Surfer pozwał kolegę, twierdząc, że ten swoją techniką jazdy „ukradł” mu falę i doprowadził do kolizji na wodzie.

Sąd – co nikogo chyba nie zdziwi – oddalił powództwo. Fala morska nie jest dobrem, które można „ukraść”, a ryzyko kolizji jest wpisane w uprawianie sportów wodnych.

Jakie dobra osobiste chroni prawo?

Art. 23 Kodeksu cywilnego wymienia przykładowy katalog dóbr osobistych: zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, nazwisko lub pseudonim, wizerunek, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska.

Katalog ten jest otwarty – sądy mogą uznać za dobro osobiste również inne wartości niemajątkowe związane z osobowością człowieka. Stąd możliwość dochodzenia zadośćuczynienia za naruszenie godności (sprawa z bankiem) czy prawa do spokoju (sprawa z dinozaurami).

Jaki morał z tych historii?

Przede wszystkim taki, że warto zastanowić się, czy dane zachowanie – nawet jeśli nie wiąże się z fizyczną krzywdą – nie narusza naszych dóbr osobistych. Nie każde naruszenie zakończy się sukcesem w sądzie, ale niektóre – jak pokazują przytoczone przykłady – jak najbardziej tak.

Z mojej praktyki: sam prowadziłem proces o zadośćuczynienie przeciwko bankowi, który przez lata nie wykreślał klienta z rejestru BIK, mimo że dług został zaciągnięty przez przestępcę posługującego się cudzym numerem PESEL. Klient nie był dłużnikiem, a figurował w rejestrze – co uniemożliwiało mu zaciągnięcie kredytu hipotecznego. To klasyczne naruszenie dobrego imienia i godności.


FAQ

Czy mogę pozwać kogoś za obrażenie mnie w internecie?

Tak. Naruszenie czci – zarówno w aspekcie wewnętrznym (godność), jak i zewnętrznym (dobre imię) – jest podstawą do dochodzenia zadośćuczynienia. Dotyczy to również wpisów na Facebooku, komentarzy na forach czy recenzji w Google.

Czy hałas od sąsiada może być podstawą zadośćuczynienia?

Tak, jeśli hałas przekracza przeciętną miarę i istotnie wpływa na jakość życia. Sądy uznają prawo do spokojnego korzystania z nieruchomości za dobro osobiste. Sprawa z parkiem dinozaurów to dobry przykład.

Jakie kwoty zadośćuczynienia zasądzają sądy w sprawach o naruszenie dóbr osobistych?

To zależy od rodzaju naruszenia, jego intensywności i skutków. W sprawach o zniesławienie czy naruszenie godności kwoty wahają się zwykle od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. W poważniejszych przypadkach – np. uporczywego nękania – mogą być wyższe.

Czy warto iść do sądu z „błahą” sprawą o naruszenie dóbr osobistych?

To zależy od okoliczności. Nie każde subiektywne poczucie krzywdy przekłada się na sukces w sądzie. Warto skonsultować sprawę z prawnikiem, który oceni szanse powodzenia. Ale jak pokazują przytoczone przykłady – czasem sprawy pozornie błahe okazują się warte sądowej batalii.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.

Masz nietypową sprawę o naruszenie dóbr osobistych? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl

Wartość rzeczywista a wartość odtworzeniowa

 

Wartość rzeczywista czy odtworzeniowa? Która opcja ubezpieczenia jest lepsza?

Niniejszy artykuł ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej.


Wartość rzeczywista czy wartość odtworzeniowa – to wybór, który podejmujemy przy ubezpieczeniu domu, mieszkania czy ruchomości. Tańsza składka kusi, ale w razie pożaru czy zalania różnica w wypłacie odszkodowania może wynieść setki tysięcy złotych. Wiadomo, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. I ta stara prawda ma tu pełne zastosowanie.


Spis treści

  1. Na czym polega różnica między wartością rzeczywistą a odtworzeniową?
  2. Przykład: pożar domu sprzed 20 lat
  3. Co mówią OWU największego ubezpieczyciela?
  4. Którą opcję wybrać?

Na czym polega różnica między wartością rzeczywistą a odtworzeniową?

Udając się do agenta, chcemy ubezpieczyć mienie na jak najwyższą sumę za jak najmniejsze pieniądze. To naturalne. Ubezpieczyciele przygotowali więc dwa warianty, o których skutkach warto pamiętać przy wyborze polisy.

Wariant Składka Sposób wyliczenia odszkodowania
Wartość rzeczywista Niższa Wartość mienia pomniejszona o zużycie (amortyzację)
Wartość odtworzeniowa (nowa) Wyższa Pełny koszt przywrócenia mienia do stanu sprzed szkody

Wartość odtworzeniowa oznacza, że ubezpieczyciel pokryje koszty naprawy, remontu czy odbudowy – tak, byś mógł przywrócić mienie do stanu sprzed zdarzenia. Bez potrąceń za zużycie.

Wartość rzeczywista to wartość odtworzeniowa pomniejszona o stopień zużycia technicznego. Innymi słowy: dostajesz tyle, ile Twoje mienie było warte na rynku wtórnym, a nie ile kosztuje jego odtworzenie.


Przykład: pożar domu sprzed 20 lat

Wyobraźmy sobie dom jednorodzinny wybudowany i zamieszkały 20 lat temu. Wyposażenie gromadzone przez dwie dekady – część elementów nowych, część z większym stażem.

Los sprowadza pożar. Dom spłonął. Jaka jest wysokość szkody?

Parametr Wartość
Koszt wybudowania nowego domu (odtworzenie) 1 000 000 zł
Wartość rynkowa domu przed pożarem (po amortyzacji) 500 000 zł

Przy ubezpieczeniu według wartości odtworzeniowej: Odszkodowanie może wynieść nawet 1 000 000 zł – tyle, ile kosztuje odbudowa domu do stanu sprzed pożaru.

Przy ubezpieczeniu według wartości rzeczywistej: Odszkodowanie wyniesie ok. 500 000 zł – tyle, ile dom był wart na rynku wtórnym, z uwzględnieniem 20-letniego zużycia.

Różnica: pół miliona złotych.

I to przy założeniu, że suma ubezpieczenia była wystarczająca. Bo jeśli ubezpieczyłeś dom na 600 000 zł, a koszt odbudowy to milion – nawet wartość odtworzeniowa nie pokryje całości.


Co mówią OWU największego ubezpieczyciela?

Dla jasności – zobaczmy, jak te pojęcia definiuje PZU w swoich Ogólnych Warunkach Ubezpieczenia (OWU PZU Dom, uchwała Zarządu PZU SA nr UZ/354/2013 z 18 grudnia 2013 r.):

§ 2 pkt 120 – Wartość nowa (odtworzeniowa):

„Wartość odpowiadająca kosztom przywrócenia mienia do stanu nowego, lecz nie ulepszonego:

  • w przypadku mieszkania, domu (…) – wartość odpowiadająca kosztom naprawy lub odbudowy określona zgodnie z zasadami kalkulacji i ustalania cen robót budowlanych (…) z uwzględnieniem dotychczasowej konstrukcji, wymiarów i standardu wykończenia, przy zastosowaniu takich samych lub najbardziej zbliżonych materiałów;
  • w przypadku ruchomości domowych – wartość odpowiadająca kosztom naprawy lub nabycia (wytworzenia) nowego przedmiotu tego samego lub najbardziej zbliżonego rodzaju (…)”

§ 2 pkt 122 – Wartość rzeczywista:

„Wartość nowa pomniejszona o wartość stanowiącą iloczyn stopnia zużycia technicznego i wartości nowej.”

Mówiąc prościej: wartość rzeczywista = wartość nowa minus amortyzacja.


Którą opcję wybrać?

To zależy od Twojej sytuacji i akceptowalnego ryzyka. Kilka wskazówek z praktyki:

Wybierz wartość odtworzeniową, gdy:

  • ubezpieczasz nieruchomość, w której mieszkasz i którą w razie szkody musisz odbudować,
  • nie dysponujesz środkami na pokrycie różnicy między wartością rzeczywistą a kosztami odbudowy,
  • mienie ma wysoką wartość użytkową, ale niską rynkową (stary, ale funkcjonalny dom).

Wartość rzeczywista może wystarczyć, gdy:

  • ubezpieczasz mienie o niskiej wartości lub krótkim okresie użytkowania,
  • akceptujesz ryzyko, że odszkodowanie nie pokryje pełnych kosztów odtworzenia,
  • zależy Ci przede wszystkim na niższej składce.

Moja rada: Przy ubezpieczeniu domu czy mieszkania różnica w składce między oboma wariantami jest zwykle kilkaset złotych rocznie. Różnica w odszkodowaniu może wynieść setki tysięcy. Oszczędność na składce rzadko się opłaca.


FAQ – Najczęściej zadawane pytania

Czym jest wartość odtworzeniowa (nowa) w ubezpieczeniu? To wartość odpowiadająca kosztom przywrócenia mienia do stanu sprzed szkody – bez potrąceń za zużycie. Ubezpieczyciel pokrywa pełne koszty naprawy lub odbudowy.

Czym jest wartość rzeczywista w ubezpieczeniu? To wartość odtworzeniowa pomniejszona o stopień zużycia technicznego (amortyzację). Odszkodowanie odpowiada wartości rynkowej mienia, nie kosztom jego odtworzenia.

Która opcja jest droższa? Ubezpieczenie według wartości odtworzeniowej ma wyższą składkę, bo ryzyko ubezpieczyciela jest większe – w razie szkody wypłaca więcej.

Czy przy wartości rzeczywistej dostanę pieniądze na odbudowę domu? Niekoniecznie. Odszkodowanie odpowiada wartości rynkowej, która przy starszych nieruchomościach może być znacznie niższa niż koszt odbudowy.

Jak sprawdzić, którą opcję mam w polisie? Informacja powinna być w polisie lub OWU. Szukaj określeń: „wartość nowa”, „wartość odtworzeniowa”, „wartość rzeczywista”. W razie wątpliwości – zapytaj agenta lub ubezpieczyciela.


Podsumowanie

Wybór między wartością rzeczywistą a odtworzeniową to jedna z najważniejszych decyzji przy ubezpieczeniu mienia. Tańsza składka przy wartości rzeczywistej może oznaczać dramatycznie niższe odszkodowanie w razie szkody. Przy ubezpieczeniu domu czy mieszkania – gdzie różnica może wynieść setki tysięcy złotych – warto dopłacić za opcję odtworzeniową. Bo jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.

Masz pytanie o ubezpieczenie mienia? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl


Źródła:

  • Ogólne Warunki Ubezpieczenia PZU Dom, ustalone uchwałą Zarządu PZU SA nr UZ/354/2013 z dnia 18 grudnia 2013 r. (§ 2 pkt 120 i 122)
  • Art. 805 i nast. ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny (przepisy o umowie ubezpieczenia)

 

 
 
 
 
 

Podatek od zadośćuczynienia

Czy od zadośćuczynienia trzeba zapłacić podatek?

Czy od zadośćuczynienia zasądzonego za uszkodzenie ciała lub śmierć osoby bliskiej trzeba zapłacić podatek dochodowy? Sama kwota zadośćuczynienia jest zwolniona z podatku. Ale uwaga – odsetki od tej kwoty to już inna historia i tu zaczynają się schody.

Prowadząc proces o zadośćuczynienie – za utratę zdrowia czy śmierć bliskiego w wypadku drogowym – który kończy się pomyślnie, po pierwszym wybuchu euforii często pada pytanie: czy od zasądzonej kwoty trzeba zapłacić podatek? Konieczność podzielenia się często niemałymi pieniędzmi ze Skarbem Państwa nie budzi już identycznego entuzjazmu.

Odpowiedź jest typowo prawnicza: i tak, i nie.

Zasada powszechności opodatkowania i jej wyjątki

Zgodnie z art. 9 ust. 1 ustawy z dnia 26 lipca 1991 r. o podatku dochodowym od osób fizycznych, opodatkowaniu podlegają wszelkiego rodzaju dochody – z wyjątkiem tych wymienionych w art. 21 ustawy (katalog zwolnień przedmiotowych) oraz dochodów, od których zaniechano poboru podatku.

To zasada powszechności opodatkowania. Pytanie brzmi: czy zadośćuczynienie mieści się w katalogu zwolnień?

Zadośćuczynienie – zwolnione z podatku

Sięgając do art. 21 ust. 1 pkt 3 ustawy o PIT, znajdziemy odpowiedź:

„Wolne od podatku dochodowego są otrzymane odszkodowania lub zadośćuczynienia, jeżeli ich wysokość lub zasady ustalania wynikają wprost z przepisów odrębnych ustaw lub przepisów wykonawczych wydanych na podstawie tych ustaw.”

Zadośćuczynienie za uszkodzenie ciała, rozstrój zdrowia czy śmierć osoby bliskiej ma podstawę w Kodeksie cywilnym (art. 445 § 1 k.c. i art. 446 § 4 k.c.). Zasady jego ustalania wynikają wprost z przepisów ustawy.

To oznacza, że od kwoty głównej zadośćuczynienia podatku płacić nie trzeba. Dotyczy to zarówno zadośćuczynienia wypłaconego dobrowolnie przez ubezpieczyciela, jak i zasądzonego wyrokiem sądu.

Problem z odsetkami

I tu zaczyna się komplikacja. Katalog zwolnień z art. 21 ustawy o PIT jest wyjątkiem od zasady powszechności opodatkowania. Wykładnia przepisów ustanawiających zwolnienia powinna być ścisła – nie można jej rozszerzać.

Skoro ustawodawca zwolnił z podatku „zadośćuczynienie”, to nie zwolnił automatycznie innych świadczeń towarzyszących tej kwocie. A takim świadczeniem są odsetki ustawowe za opóźnienie.

Urzędy skarbowe i sądy administracyjne przez lata stały na stanowisku, że:

  • słowo „odsetki” nie pojawia się w katalogu zwolnień,
  • odsetki stanowią odrębne źródło przychodu,
  • od odsetek należy zapłacić podatek dochodowy.

Czy coś się zmienia w orzecznictwie?

W ostatnich latach pojawiły się wyroki sądów administracyjnych, które prezentują odmienne stanowisko. Uznają one, że odsetki od zadośćuczynienia stanowią to samo źródło przychodu co samo zadośćuczynienie – a zatem również powinny korzystać ze zwolnienia podatkowego.

Argumentacja opiera się na tym, że odsetki mają charakter akcesoryjny wobec roszczenia głównego i dzielą jego los prawny. Skoro zadośćuczynienie jest zwolnione – odsetki też powinny być.

To stanowisko nie jest jednak jeszcze powszechnie akceptowane. Organy podatkowe w większości nadal stoją na stanowisku, że odsetki podlegają opodatkowaniu.

Co to oznacza w praktyce?

Przy długotrwałych procesach odszkodowawczych kwota odsetek może być znacząca. Jeśli proces trwał 3-4 lata, a zadośćuczynienie wyniosło 100.000 zł, odsetki mogą sięgnąć kilkudziesięciu tysięcy złotych. Podatek od takiej kwoty to już realna suma.

Poszkodowany staje więc przed wyborem:

Wariant ostrożny: Wykazać odsetki w zeznaniu podatkowym jako przychód z innych źródeł i zapłacić podatek. Bezpieczne, ale kosztowne.

Wariant ryzykowny: Nie wykazywać odsetek, powołując się na nowsze orzecznictwo uznające je za zwolnione. Ryzyko sporu z urzędem skarbowym, którego wynik nie jest pewny.

Decyzja należy do podatnika. Warto ją skonsultować z doradcą podatkowym, który oceni aktualne stanowisko organów skarbowych i sądów w danym momencie.


FAQ

Czy zadośćuczynienie za śmierć osoby bliskiej jest opodatkowane?

Nie. Zadośćuczynienie za śmierć osoby bliskiej (art. 446 § 4 k.c.) jest zwolnione z podatku dochodowego na podstawie art. 21 ust. 1 pkt 3 ustawy o PIT. Zasady jego ustalania wynikają wprost z Kodeksu cywilnego.

Czy odszkodowanie za uszkodzenie ciała też jest zwolnione?

Tak. Zarówno zadośćuczynienie za krzywdę (art. 445 § 1 k.c.), jak i odszkodowanie za szkodę majątkową (art. 444 § 1 k.c.) – np. koszty leczenia, utracone zarobki – są zwolnione z podatku, jeśli ich podstawa wynika z przepisów ustawy.

Czy muszę zgłaszać otrzymane zadośćuczynienie w zeznaniu podatkowym?

Kwoty zwolnione z podatku co do zasady nie muszą być wykazywane w zeznaniu rocznym. Jednak w przypadku odsetek – jeśli przyjmiesz stanowisko, że są opodatkowane – powinieneś je wykazać jako przychód z innych źródeł.

Co jeśli urząd skarbowy zakwestionuje brak podatku od odsetek?

Możesz powołać się na nowsze orzecznictwo sądów administracyjnych uznające odsetki za zwolnione. Sprawa może jednak trafić do sądu administracyjnego. Wynik nie jest przesądzony – zależy od aktualnej linii orzeczniczej.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.

Masz pytanie o opodatkowanie zadośćuczynienia lub odsetek? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl

Niedoubezpieczenie i zasada proporcji – czy ubezpieczyciel może obniżyć odszkodowanie?

Czy ubezpieczyciel może wypłacić Ci tylko połowę odszkodowania, bo ubezpieczyłeś dom na połowę jego wartości? Przez lata odpowiedź brzmiała: tak, może – na podstawie tzw. zasady proporcji. Sąd Najwyższy w wyroku z 2014 roku powiedział jednak wyraźnie: nie w relacjach z konsumentami. I to jest bardzo dobra wiadomość dla każdego ubezpieczonego.

Odkąd pamiętam, jednym z pierwszych zarzutów branych pod uwagę przez ubezpieczycieli przy ocenie wysokości odszkodowania było ustalenie, czy w danej sprawie zachodzi niedoubezpieczenie. A jeśli tak – czy można zastosować zasadę proporcji.

Czym jest niedoubezpieczenie?

Kiedy idziemy do agenta ubezpieczeniowego, żeby ubezpieczyć nasze mienie, możemy to zrobić na trzy sposoby:

Wariant A – ubezpieczenie na pełną wartość: Suma ubezpieczenia odpowiada wartości mienia. Dom wart milion ubezpieczamy na milion.

Wariant B – nadubezpieczenie: Suma ubezpieczenia przewyższa wartość mienia. Dom wart milion ubezpieczamy na półtora miliona. To nam nic nie daje – odszkodowanie i tak ograniczone jest wysokością szkody. Płacimy tylko wyższą składkę.

Wariant C – niedoubezpieczenie: Suma ubezpieczenia jest niższa od wartości mienia. Dom wart milion ubezpieczamy na pół miliona.

I właśnie ten trzeci wariant stał się źródłem problemów dla ubezpieczonych.

Jak powinna działać logika niedoubezpieczenia?

Wydawałoby się, że sprawa jest prosta. Mamy dom ubezpieczony na pół miliona. Jeśli szkoda wyniesie 100 tysięcy złotych – a więc kwotę nieprzekraczającą sumy ubezpieczenia – powinniśmy otrzymać pełne 100 tysięcy.

Nasze ryzyko ograniczałoby się do sytuacji, gdy szkoda przekroczy sumę ubezpieczenia. Gdyby dom spłonął całkowicie i strata wyniosła milion – otrzymalibyśmy „tylko” pół miliona, czyli sumę ubezpieczenia.

To logiczne. To uczciwe. I tak właśnie powinno być.

Sztuczka ubezpieczycieli – zasada proporcji

Tyle że ubezpieczyciele wprowadzili do swoich ogólnych warunków ubezpieczenia (OWU) pewną klauzulę, która tę logikę całkowicie wywraca.

Oto przykładowy zapis z OWU PZU dotyczących ubezpieczenia mienia od ognia i innych żywiołów:

„W sytuacji, kiedy wskazana w umowie ubezpieczenia suma ubezpieczenia jest niższa, niż wartość mienia – w przypadku zaistnienia szkody częściowej odszkodowanie zmniejsza się w takim stosunku, w jakim pozostaje zadeklarowana suma ubezpieczenia do wartości odtworzeniowej albo rzeczywistej mienia.”

Co to oznacza w praktyce? Wróćmy do naszego przykładu:

  • Wartość domu: 1.000.000 zł
  • Suma ubezpieczenia: 500.000 zł (50% wartości)
  • Szkoda: 100.000 zł

Ubezpieczyciel stosuje proporcję: skoro suma ubezpieczenia stanowi 50% wartości mienia, to wypłaca 50% szkody. Zamiast 100.000 zł otrzymujemy tylko 50.000 zł.

I to mimo że nasza szkoda w żaden sposób nie przekracza sumy ubezpieczenia.

Co na to Sąd Najwyższy?

Ta praktyka spotkała się z brakiem akceptacji ze strony Sądu Najwyższego. W wyroku z dnia 16 października 2014 r. (sygn. akt III CSK 302/13) SN uznał, że stosowanie zasady proporcji w stosunkach ubezpieczyciel–konsument jest niedopuszczalne.

Sąd stwierdził, że zasada proporcji narusza zasadę ekwiwalentności świadczeń. Jak to ujął SN:

„Skoro ubezpieczyciel pobrał składkę odpowiadającą ryzyku ubezpieczeniowemu do określonej kwoty (suma ubezpieczenia), to w razie wystąpienia szkody na skutek zdarzenia objętego ubezpieczeniem powinien ponosić odpowiedzialność będącą równowartością świadczenia (składki), które otrzymał od ubezpieczającego.”

Innymi słowy: ubezpieczony płaci składkę od sumy ubezpieczenia, a nie od wartości mienia. Skoro zapłacił za ochronę do kwoty pół miliona – to do tej kwoty powinien być chroniony w pełni, bez żadnych proporcjonalnych obniżek.

Co to oznacza dla ubezpieczonych?

Jeśli jesteś konsumentem i Twoja szkoda nie przekracza sumy ubezpieczenia – ubezpieczyciel nie może obniżyć odszkodowania, stosując zasadę proporcji.

W naszym przykładzie: przy szkodzie 100.000 zł i sumie ubezpieczenia 500.000 zł – należy Ci się pełne 100.000 zł, niezależnie od tego, że dom był wart milion.

Oczywiście ubezpieczyciele nadal próbują stosować zasadę proporcji. Ale teraz masz argument – orzeczenie Sądu Najwyższego, które jasno mówi: to niedopuszczalne.


FAQ

Czy zasada proporcji jest całkowicie zakazana?

Nie całkowicie. Wyrok Sądu Najwyższego dotyczy relacji z konsumentami. W ubezpieczeniach dla przedsiębiorców sytuacja może być oceniana inaczej. Niemniej coraz więcej sądów kwestionuje zasadę proporcji również w stosunkach B2B.

Co zrobić, gdy ubezpieczyciel obniżył odszkodowanie, stosując zasadę proporcji?

Złóż odwołanie od decyzji, powołując się na wyrok Sądu Najwyższego z 16 października 2014 r. (III CSK 302/13). Jeśli ubezpieczyciel podtrzyma stanowisko – rozważ drogę sądową.

Czy warto ubezpieczać mienie na pełną wartość?

Zawsze warto. Po pierwsze – unikasz jakichkolwiek wątpliwości. Po drugie – przy szkodzie całkowitej (np. pożarze) otrzymasz pełne odszkodowanie. Różnica w składce często nie jest tak znacząca, jak mogłoby się wydawać.

Skąd ubezpieczyciel wie, ile warte jest moje mienie?

Przy zawieraniu umowy to Ty deklarujesz wartość mienia. Ubezpieczyciel może ją zweryfikować dopiero przy likwidacji szkody – wtedy rzeczoznawca ustala rzeczywistą wartość. Jeśli okaże się wyższa niż suma ubezpieczenia – powstaje niedoubezpieczenie.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.

Masz pytanie o niedoubezpieczenie lub zasadę proporcji? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl

Zmiany w pozwach o najem pojazdu zastępczego – koniec właściwości sądu siedziby ubezpieczyciela

Projekt nowelizacji ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych przeszedł przez Komisję Finansów Publicznych i trafi do drugiego czytania. Jeśli zmiany wejdą w życie, całkowicie zmieni się właściwość sądów w sprawach o odszkodowanie za najem pojazdu zastępczego z OC sprawcy.

Co zakłada nowelizacja?

Pozew o odszkodowanie z ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych będzie można wytoczyć wyłącznie:

  • przed sądem miejsca zamieszkania albo siedziby poszkodowanego, albo
  • przed sądem miejsca zdarzenia.

Wykluczona będzie możliwość pozwania ubezpieczyciela przed sądem jego siedziby – czyli rozwiązanie, które wydawałoby się najbardziej naturalne w świetle ogólnych zasad procedury cywilnej.

Dlaczego ta zmiana?

Cel jest prozaiczny: odciążenie sądów warszawskich. W wydziałach gospodarczych stolicy około 30% spraw to sprawy związane z najmem pojazdów zastępczych. Firmy wynajmujące pojazdy masowo skupują wierzytelności od poszkodowanych i pozywają ubezpieczycieli – a ci niemal wszyscy mają siedziby w Warszawie.

Co z pomysłem stawek ryczałtowych?

Upadł – przynajmniej na razie. Ministerstwo Sprawiedliwości proponowało, żeby odszkodowanie za najem wypłacać według stawek określonych w rozporządzeniu Ministra Finansów. Przy najmie dłuższym niż 14 dni odszkodowanie miało być pomniejszane o wydatki, które poszkodowany poniósłby, gdyby do szkody nie doszło.

Ten pomysł nie wszedł do projektu. Stawki najmu pozostaną więc przedmiotem indywidualnej oceny sądu w każdej sprawie.

Moja ocena

Żadne z tych rozwiązań nie jest dobre. Szerzej pisałem o tym w sierpniu – problemem nie jest właściwość sądu ani brak ryczałtów, tylko model biznesowy oparty na masowym skupie wierzytelności i generowaniu sporów sądowych.

Zmiana właściwości to typowe doraźne „grzebanie” w przepisach, które nie rozwiązuje przyczyn problemu. Ale przyznam uczciwie – z punktu widzenia prawnika spoza stolicy ma to swoje plusy. Sprawy trafią do sądów w całej Polsce, bliżej miejsca zdarzenia i miejsca zamieszkania poszkodowanych.

Czy to poprawi sytuację? Zobaczymy. Na pewno zmieni geografię sporów o najem zastępczy.


Powyższy wpis ma charakter informacyjny i odzwierciedla stan prac legislacyjnych na dzień publikacji. Nie stanowi porady prawnej.

Bartosz Kowalak radca prawny

Pojazd zastępczy z OC sprawcy na bandach Stadionu Narodowego – czyli o patologii rynku

Niniejszy artykuł ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej.


Oglądając mecz Polska–Gibraltar, poza kanonadą goli Roberta Lewandowskiego i spółki, trudno było nie zauważyć czegoś jeszcze: na bandach okalających murawę Stadionu Narodowego, obok reklam produktów spożywczych i bram garażowych, widniał napis „samochód zastępczy z OC sprawcy”. Firma wynajmująca pojazdy zastępcze jako jeden z głównych sponsorów reprezentacji Polski. I właśnie to skłoniło mnie do powrotu do tematu, o którym pisałem już jakiś czas temu.


Spis treści

  1. Co jest nie tak z rynkiem pojazdów zastępczych?
  2. Jak działa model biznesowy wypożyczalni?
  3. Dlaczego cena przestała mieć znaczenie?
  4. Czy to jeszcze wolny rynek?

Co jest nie tak z rynkiem pojazdów zastępczych?

Zacznijmy od tego, co jest słuszne: poszkodowanemu w wypadku samochodowym należy się odszkodowanie za czas, w którym nie mógł korzystać ze swojego pojazdu – o ile z tego tytułu poniósł szkodę. To oczywiste i zgodne z zasadami prawa cywilnego.

Problem w tym, że na tej słusznej idei wyrósł biznes, który z naprawianiem szkody ma coraz mniej wspólnego.

Firmy wynajmujące pojazdy zastępcze z OC sprawcy nie tyle odpowiadają na zapotrzebowanie rynku, dostarczając produkt, na który jest popyt. One same tworzą popyt i podaż na swoje dobra. A to fundamentalna różnica.


Jak działa model biznesowy wypożyczalni?

Schemat jest prosty i powtarzalny:

  1. Identyfikacja poszkodowanego – często jeszcze przed zakończeniem likwidacji szkody.
  2. Oferta „bez ryzyka” – poszkodowany dostaje pojazd z zapewnieniem, że płatnikiem będzie ubezpieczyciel, nie on.
  3. Cesja roszczenia – poszkodowany przelewa na wypożyczalnię prawo do dochodzenia zwrotu kosztów najmu.
  4. Proces sądowy – wypożyczalnia masowo pozywa ubezpieczycieli o stawki, których nikt z poszkodowanych nigdy by dobrowolnie nie zaakceptował.

Efekt? W niektórych sądach około 30% wokand zajmują sprawy o zapłatę kosztów najmu pojazdów zastępczych.


Dlaczego cena przestała mieć znaczenie?

Tu dochodzimy do sedna problemu. W normalnej transakcji rynkowej cena jest regulatorem interakcji między popytem a podażą. Kupujący porównuje, negocjuje, rezygnuje jeśli za drogo.

W modelu „pojazd zastępczy z OC sprawcy” ten mechanizm nie działa:

Element Normalna transakcja Pojazd zastępczy z OC
Kto decyduje o zakupie? Kupujący Poszkodowany (ale nie płaci)
Kto płaci? Kupujący Ubezpieczyciel sprawcy
Czy cena ma znaczenie dla decydenta? Tak Nie
Czy jest negocjacja stawki? Tak Nie

Cena wynajmu nie ma żadnego znaczenia dla poszkodowanego. Może korzystać z pojazdu „do woli”, bo ryzyko finansowe leży gdzie indziej. A wypożyczalnia może stosować stawki oderwane od realiów rynkowych, bo i tak będzie ich dochodzić w sądzie.

Znika podstawowy regulator wolnego rynku.


Czy to jeszcze wolny rynek?

Moim zdaniem – nie. Nie ma wolnorynkowego uzasadnienia dla istnienia przedsiębiorstw, których model biznesowy opiera się na:

  • wynajmowaniu pojazdów, za które płaci osoba trzecia,
  • stawkach nienegocjowanych przez faktycznego użytkownika,
  • masowym dochodzeniu roszczeń w sądach.

Jedynym uzasadnieniem dla istnienia tego typu firm jest wykorzystanie luki w regulacjach prawnych. Regulacji, które słusznie przyznały poszkodowanym prawo do odszkodowania za utratę możliwości korzystania z pojazdu, ale nie przewidziały skali nadużyć.

Nie żebym jakoś szczególnie żałował zakładów ubezpieczeń – to właśnie ich polityka minimalizacji odszkodowań w dużej mierze doprowadziła do powstania tego biznesu. Ale sytuacja, w której naprawianie szkody zamienia się w nabijanie portfeli właścicielom wypożyczalni, jest patologiczna.


Analogia: rynek podręczników szkolnych

Można doszukać się pewnej analogii w rynku podręczników szkolnych, gdzie niektóre wydawnictwa protestowały przeciwko darmowym podręcznikom, twierdząc, że doprowadzi to do zamknięcia wydawnictw i księgarni.

Tylko czy powinniśmy się tym przejmować?

Funkcjonowanie tych podmiotów nie było odpowiedzią na popyt społeczeństwa. Było uprzywilejowaniem wynikającym z wadliwie funkcjonującego systemu, który zmuszał rodziców do zakupu konkretnych produktów.

Podobnie z wypożyczalniami pojazdów zastępczych: ich prosperita nie wynika z tego, że dostarczają wartość, za którą klienci chcą płacić. Wynika z tego, że system pozwala im pobierać pieniądze od podmiotów trzecich za usługi, na które faktyczni użytkownicy często nie mają realnego zapotrzebowania.


FAQ – Najczęściej zadawane pytania

Czy poszkodowanemu należy się pojazd zastępczy z OC sprawcy? Tak, jeśli z powodu uszkodzenia własnego pojazdu poniósł szkodę polegającą na utracie możliwości korzystania z auta. Koszty najmu pojazdu zastępczego stanowią element odszkodowania.

Dlaczego wypożyczalnie pojazdów zastępczych tak intensywnie reklamują swoje usługi? Bo ich model biznesowy opiera się na pozyskiwaniu jak największej liczby poszkodowanych, którym oferują najem „bez ryzyka” – z przeniesieniem kosztów na ubezpieczyciela sprawcy.

Czy poszkodowany ponosi ryzyko, korzystając z pojazdu zastępczego z OC sprawcy? Teoretycznie nie – wypożyczalnia przejmuje roszczenie i sama dochodzi należności. W praktyce jednak ubezpieczyciel może kwestionować zasadność lub wysokość kosztów, co może generować komplikacje.

Czy stawki wypożyczalni są rynkowe? Często nie. Ponieważ poszkodowany nie płaci z własnej kieszeni, nie ma motywacji do negocjowania ceny. Wypożyczalnie stosują stawki, które następnie dochodzą w sądach.

Co można zrobić z tym problemem systemowo? Rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie ryczałtowego odszkodowania za utratę możliwości korzystania z pojazdu (jak w Niemczech) – wtedy poszkodowany sam decydowałby, czy wynająć auto, czy zachować pieniądze.


Podsumowanie

Reklama „samochód zastępczy z OC sprawcy” na bandach Stadionu Narodowego to symbol pewnej patologii rynkowej. Biznes, który wyrósł na słusznej idei naprawiania szkody, oderwał się od kryteriów wolnorynkowych. Cena przestała być regulatorem, bo płaci ktoś inny niż decydent. Efekt: 30% wokand w niektórych sądach, nabite portfele wypożyczalni i system, który coraz mniej służy poszkodowanym, a coraz bardziej – samemu sobie.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.

Masz własne zdanie na temat rynku pojazdów zastępczych? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl


Źródła:

  • Orzecznictwo Sądu Najwyższego w sprawach o zwrot kosztów najmu pojazdu zastępczego
  • Obserwacje własne dotyczące struktury spraw w sądach gospodarczych

Zderzenie z dzikiem- czy mamy szansę na odszkodowanie

Zderzenie z dzikiem, sarną lub łosiem – czy można uzyskać odszkodowanie?

Dzik, sarna, łoś wybiega na drogę tuż przed maskę pojazdu. Zdarzenie praktycznie nie do uniknięcia. Rozbity samochód, czasem połamane kości, w najgorszych przypadkach – ofiary śmiertelne.

To jedna z częstszych przyczyn kolizji komunikacyjnych w Polsce. Wiem to nie tylko ze statystyk, ale z liczby zapytań od poszkodowanych, którzy trafiają do kancelarii z tym samym pytaniem: czy ktoś mi za to zapłaci?

Odpowiedź jest brutalna: szanse są minimalne. Jeśli nie masz autocasco, w większości przypadków rozsądniej odpuścić niż narażać się na koszty przegranego procesu.

Dlaczego tak trudno uzyskać odszkodowanie?

Dzika zwierzyna jest dzika – to truizm, ale ma konsekwencje prawne. Nie istnieje podmiot odpowiedzialny za zachowanie wolno żyjących zwierząt. Sarna nie ma właściciela, który odpowiadałby za jej wtargnięcie na jezdnię.

Żeby uzyskać odszkodowanie, trzeba znaleźć kogoś, komu można przypisać winę za zdarzenie. A to wyjątkowo trudne.

Kto teoretycznie mógłby odpowiadać?

Koło łowieckie lub organizator polowania – gdyby zwierzę wybiegło na drogę w wyniku nagonki. Teoretycznie możliwe, praktycznie niemal niespotykane. Kierowca przejeżdżający przez las zwykle nie ma pojęcia, że dzik uciekał akurat przed sforą psów. Nigdy nie prowadziłem sprawy opartej na takiej podstawie.

Zarządca drogi – to częstsza linia argumentacji, ale równie trudna do wykazania.

Odpowiedzialność zarządcy drogi

Zgodnie z art. 20 ustawy z dnia 21 marca 1985 r. o drogach publicznych do zarządcy drogi należy m.in. utrzymanie urządzeń zabezpieczających ruch i innych urządzeń związanych z drogą. Obejmuje to także stawianie znaków ostrzegawczych – w tym znaku A-18b „zwierzęta dzikie”.

Można więc argumentować: jeśli w miejscu zdarzenia nie było znaku ostrzegającego o dzikiej zwierzynie, a powinien tam być, to zarządca drogi zaniedbał swój obowiązek.

Problem w tym, że:

  1. Winy zarządcy nie domniemujemy – to poszkodowany musi udowodnić, że brak znaku stanowił zaniedbanie i przyczynił się do szkody.
  2. Zwierzęta nie czytają znaków – do zdarzenia może dojść w miejscu, gdzie zwierzyna normalnie nie występuje. Trudno wymagać znaku „uwaga dziki” w centrum miasta, do którego wtargnął dzik.
  3. Sądy są sceptyczne – nawet jeśli znaku nie było, sądy często przyjmują, że przy nagłym wtargnięciu zwierzęcia znak i tak by nie pomógł uniknąć wypadku. Kierowca nie zdążyłby zareagować, nawet gdyby wiedział o potencjalnym zagrożeniu.
  4. W praktyce znak zwykle jest – albo poszkodowany po prostu nie pamięta, czy go widział. A brak pewności co do stanu oznakowania drogi kończy sprawę.

Co z tego wynika?

Większość moich klientów, po przedstawieniu im kosztów procesu i realnych szans na sukces, decydowała się nie dochodzić odszkodowania. To rozsądna decyzja w większości przypadków – choć każda sprawa wymaga indywidualnej analizy.

Zdarzenia z udziałem dzikiej zwierzyny to jeden z tych obszarów, gdzie prawo odszkodowawcze oferuje niewiele. Nikt nie ponosi odpowiedzialności za to, że sarna postanowiła przebiec przez drogę.


Praktyczna rada: wykup autocasco i traktuj znak A-18b poważnie. Zwolnij, wypatruj ruchu na poboczu. To jedyna skuteczna ochrona przed finansowymi skutkami spotkania z dzikiem czy łosiem na drodze.


Powyższy wpis ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej. Każda sprawa wymaga indywidualnej analizy. Stan prawny na dzień publikacji.

Bartosz Kowalak radca prawny

Odmowa wypłaty zadośćuczynienia z uwagi na brak trwałego uszczerbku na zdrowiu.

Zadośćuczynienie bez trwałego uszczerbku na zdrowiu – czy to możliwe?

Czy poszkodowany w wypadku, który nie doznał trwałego uszczerbku na zdrowiu, może otrzymać zadośćuczynienie? Tak, może. Brak trwałego uszczerbku nie oznacza braku krzywdy – a to właśnie krzywda, nie uszczerbek, jest podstawą zadośćuczynienia z art. 445 § 1 k.c.

Kiedy myślimy o wypadku i poszkodowanym, przed oczami stają nam osoby, które ucierpiały w sposób szczególnie widoczny – złamanie nogi, pęknięcie czaszki, utrata śledziony. W takich przypadkach sprawa z punktu widzenia odpowiedzialności z OC sprawcy wydaje się jasna. Krzywda jest ewidentna i trudno wyobrazić sobie, by ubezpieczyciel odmówił wypłaty zadośćuczynienia.

Tymczasem większość wypadków kończy się – na szczęście – znacznie lżejszymi konsekwencjami zdrowotnymi.

Lżejsze obrażenia to nadal obrażenia

Poszkodowany może doznać:

  • wstrząśnienia mózgu,
  • skręcenia mięśni szyi (tzw. whiplash),
  • stłuczeń i otarć,
  • siniaków i obrzęków,
  • ogólnego poturbowania.

Po pewnym czasie wraca do zdrowia i może funkcjonować jak przed wypadkiem. Nie ma trwałych następstw, biegły orzekłby zerowy procent uszczerbku na zdrowiu.

Ale czy to oznacza, że krzywdy nie było?

Jak reagują ubezpieczyciele?

W takich sytuacjach ubezpieczyciele często odmawiają wypłaty zadośćuczynienia lub proponują kwoty rażąco niskie – 200, 500, może 1000 złotych. Argumentacja jest zawsze podobna: „brak trwałego uszczerbku na zdrowiu”, „obrażenia o charakterze przemijającym”, „brak podstaw do przyznania zadośćuczynienia”.

O ile z samą konstatacją o braku trwałego uszczerbku należy się zgodzić – bo faktycznie po kilku tygodniach poszkodowany wraca do zdrowia – to w żaden sposób nie oznacza to, że krzywdy nie było.

Ból, cierpienie, stres, ograniczenia w codziennym funkcjonowaniu przez kilka tygodni – to wszystko składa się na krzywdę w rozumieniu art. 445 § 1 k.c. I za tę krzywdę należy się zadośćuczynienie.

Czy warto iść do sądu z „drobnymi” obrażeniami?

Z mojej praktyki wynika, że jak najbardziej warto. W Kancelarii prowadziliśmy co najmniej kilkanaście takich spraw – poszkodowani poobijani, z siniakami, z bólami, które po kilku tygodniach ustąpiły.

Wychodząc z roszczeniem od 2 do kilkunastu tysięcy złotych – w zależności od stanu faktycznego – osiągaliśmy pozytywne rezultaty.

Co ciekawe, większość tych spraw kończyła się ugodą. Dla zakładu ubezpieczeń sprawa o 2-3 tysiące złotych nie jest warta angażowania batalionu prawników i ponoszenia kosztów procesu. Łatwiej i taniej jest się ugodzić.

Czy rezygnować z opinii biegłego?

To zależy od okoliczności, ale w sprawach z drobnymi obrażeniami warto rozważyć rezygnację z opinii biegłego. Biegły, badając poszkodowanego po kilku miesiącach od wypadku, gdy wszystkie dolegliwości ustąpiły, orzeknie zapewne zerowy uszczerbek na zdrowiu.

Taki wynik może „zagrać” na niekorzyść poszkodowanego – ubezpieczyciel wykorzysta go jako argument przeciwko zasadności roszczenia.

Lepszą strategią może być oparcie się na dokumentacji medycznej z okresu tuż po wypadku i zdanie się na osąd sędziego, który oceni rozmiar krzywdy na podstawie całokształtu okoliczności.

Jakie kwoty zadośćuczynienia są realne?

Przy obrażeniach bez trwałego uszczerbku na zdrowiu realne kwoty zadośćuczynienia kształtują się zazwyczaj w granicach:

  • 1.000–3.000 zł – przy drobnych stłuczeniach, siniakach ustępujących w ciągu 2-3 tygodni,
  • 3.000–8.000 zł – przy skręceniach, wstrząśnieniu mózgu, dolegliwościach utrzymujących się 4-8 tygodni,
  • 8.000–15.000 zł – przy poważniejszych urazach bez trwałych następstw, dłuższym okresie leczenia i rehabilitacji.

To oczywiście wartości orientacyjne – każda sprawa jest inna i wymaga indywidualnej oceny.


FAQ

Czy przy zerowym uszczerbku na zdrowiu w ogóle przysługuje zadośćuczynienie?

Tak. Zadośćuczynienie przysługuje za doznaną krzywdę – ból, cierpienie, stres, ograniczenia w codziennym życiu. Trwały uszczerbek na zdrowiu jest tylko jednym z czynników wpływających na wysokość zadośćuczynienia, ale jego brak nie wyklucza prawa do rekompensaty.

Ubezpieczyciel odmówił wypłaty, bo „obrażenia miały charakter przemijający” – co robić?

Złożyć odwołanie od decyzji, a jeśli to nie pomoże – rozważyć drogę sądową. Przemijający charakter obrażeń nie oznacza braku krzywdy. Przez kilka tygodni poszkodowany odczuwał ból, miał ograniczenia w funkcjonowaniu – i za to należy mu się zadośćuczynienie.

Czy opłaca się iść do sądu o 2-3 tysiące złotych?

Często tak. Ubezpieczyciele w drobnych sprawach wolą zawierać ugody niż ponosić koszty procesu. Z mojego doświadczenia wynika, że większość takich spraw kończy się ugodą na etapie sądowym – na kwotach wyższych niż pierwotna propozycja ubezpieczyciela.

Jak udokumentować krzywdę przy drobnych obrażeniach?

Kluczowa jest dokumentacja medyczna z okresu bezpośrednio po wypadku – karty informacyjne ze szpitalnego oddziału ratunkowego, zaświadczenia od lekarza pierwszego kontaktu, recepty na leki przeciwbólowe. Pomocne są też zdjęcia obrażeń (siniaków, otarć) i zeznania świadków o ograniczeniach w codziennym funkcjonowaniu.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.

Masz pytanie o zadośćuczynienie przy drobnych obrażeniach? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl

Poselskie pomysły na powódź pozwów o najem pojazdu zastępczego

Niniejszy artykuł ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej.


Czy wiesz, że nawet 20–40% spraw rozpatrywanych przez wydziały gospodarcze sądów w Warszawie to pozwy o najem pojazdu zastępczego? Od kilku lat, odkąd Sąd Najwyższy poluzował orzecznictwo w tym zakresie, sądy w dużych miastach przeżywają istną inwazję takich spraw. Posłowie próbują temu zaradzić zmianą przepisów o właściwości sądu. Moim zdaniem to rozwiązanie chybione i pomyślane od złej strony.


Spis treści

  1. Skąd wzięła się lawina pozwów o pojazd zastępczy?
  2. Co proponują posłowie?
  3. Dlaczego zmiana właściwości sądu to złe rozwiązanie?
  4. Jak robią to Niemcy – i czy warto się uczyć?

Skąd wzięła się lawina pozwów o pojazd zastępczy?

Przez lata orzecznictwo Sądu Najwyższego było restrykcyjne – koszty najmu pojazdu zastępczego uznawano za element szkody bardzo ostrożnie. Potem nastąpiła liberalizacja. SN jasno stwierdził, że poszkodowany ma prawo do zwrotu kosztów najmu pojazdu zastępczego na czas naprawy uszkodzonego auta.

Co do zasady – słusznie. Problem w tym, że liberalizacja otworzyła furtkę dla pewnej patologii.

Dziś pojazdy zastępcze są często „wciskane” poszkodowanym niejako na siłę – przez warsztaty, które następnie cesją przejmują roszczenia i masowo pozywają ubezpieczycieli. Poszkodowany w wielu przypadkach tego pojazdu wcale by nie potrzebował. Zwłaszcza gdyby miał sam za niego płacić lub chociażby ponosić ryzyko dochodzenia roszczeń we własnym imieniu.

Efekt? Wydziały gospodarcze sądów w Warszawie, Poznaniu czy Wrocławiu toną w dziesiątkach tysięcy niemal identycznych spraw. A to rzutuje na terminowość rozpatrywania wszystkich innych postępowań.


Co proponują posłowie?

Posłowie PSL zgłosili projekt dodania przepisu do ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, UFG i PBUK (t.j. Dz.U. z 2013 r. poz. 392), który wprowadzałby właściwość wyłączną dla spraw o odszkodowanie z OC posiadaczy pojazdów.

Proponowane brzmienie przepisu:

„Powództwo o odszkodowanie z ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych wytacza się wyłącznie przed sąd miejsca zamieszkania albo siedziby poszkodowanego zdarzeniem powodującym szkodę albo przed sąd miejsca zaistnienia tego zdarzenia. Przelew wierzytelności nie wpływa na właściwość sądu.”

Idea jest prosta: skoro warsztat z Warszawy skupuje roszczenia od poszkodowanych z całej Polski, to niech nie pozwuje wszystkich w Warszawie, tylko w sądach właściwych dla miejsca zamieszkania poszkodowanego lub miejsca zdarzenia.


Dlaczego zmiana właściwości sądu to złe rozwiązanie?

Nie twierdzę, że pomysł jest całkowicie pozbawiony sensu. Faktycznie – odciążyłby sądy w metropoliach, spychając ciężar orzekania na mniejsze jednostki.

Ale to rozwiązanie doraźne, które:

  1. Nie eliminuje problemu – tylko go rozmywa geograficznie. Zamiast 40% spraw w Warszawie, będzie 5% spraw w każdym mniejszym sądzie. Łączna liczba pozwów pozostanie ta sama.
  2. Wprowadza nieuzasadniony wyjątek w procedurze – przepis pisany pod konkretny problem organizacyjny sądów, a nie pod logikę systemu prawnego.
  3. Jest uzasadnione wyłącznie wygodą – i to wygodą sądów w metropoliach, a właściwie tego jednego w Warszawie.

Moim zdaniem to grzebanie w Kodeksie postępowania cywilnego w złym miejscu.


Jak robią to Niemcy – i czy warto się uczyć?

Zamiast manipulować przepisami o właściwości, można pomyśleć o rozwiązaniu systemowym, które eliminowałoby większość tych pozwów u źródła.

W Niemczech funkcjonuje ryczałtowy dodatek za utratę używania pojazdu (Nutzungsausfallentschädigung):

Element Rozwiązanie niemieckie
Gdy poszkodowany nie wynajmuje pojazdu zastępczego Otrzymuje 30–40% uśrednionych kosztów najmu jako odszkodowanie za „utratę używania pojazdu”
Gdy poszkodowany wynajmuje pojazd Może dochodzić pełnych kosztów najmu, o ile wykaże jego konieczność
Bez konieczności wynajmu Dodatek przysługuje automatycznie

Efekt: Racjonalnie myślący poszkodowany, który może przez jakiś czas funkcjonować bez auta, woli otrzymać dodatkową gotówkę niż wynajmować na siłę pojazd zastępczy. A warsztaty tracą motywację do masowego „wciskania” pojazdów i skupowania roszczeń.

Wprowadzenie takiego rozwiązania do polskiego systemu praktycznie zastopowałoby powódź pozwów o zwrot za najem.


Dlaczego tego nie mamy?

Podejrzewam – choć to tylko moja hipoteza – że takie rozwiązanie pozostawałoby w sprzeczności z interesami zakładów ubezpieczeń.

Dlaczego? Bo ubezpieczyciele z mocy prawa, bez konieczności procesu, musieliby zwiększyć wysokość wypłacanych odszkodowań. Dziś mogą liczyć na to, że część poszkodowanych nie będzie dochodzić kosztów najmu. Przy ryczałcie – musieliby płacić wszystkim.

Paradoksalnie więc obecny system – generujący tysiące procesów – może być dla ubezpieczycieli korzystniejszy niż automatyczny dodatek do każdego odszkodowania.


FAQ – Najczęściej zadawane pytania

Czy poszkodowanemu należy się pojazd zastępczy z OC sprawcy? Tak. Zgodnie z utrwalonym orzecznictwem Sądu Najwyższego, koszty najmu pojazdu zastępczego na czas naprawy stanowią element szkody podlegający naprawieniu z OC sprawcy.

Dlaczego tyle spraw o pojazd zastępczy trafia do sądów? Warsztaty naprawcze często przejmują roszczenia poszkodowanych (cesja wierzytelności) i masowo pozywają ubezpieczycieli. Spory dotyczą głównie stawek najmu i długości uzasadnionego okresu.

Co to jest cesja wierzytelności w kontekście pojazdu zastępczego? To przeniesienie roszczenia o zwrot kosztów najmu z poszkodowanego na warsztat lub wypożyczalnię. Poszkodowany dostaje auto „za darmo”, a firma dochodzi należności od ubezpieczyciela.

Czy w Polsce funkcjonuje ryczałt za utratę możliwości korzystania z pojazdu? Nie. W Polsce poszkodowany może dochodzić tylko faktycznie poniesionych kosztów najmu. Nie ma automatycznego dodatku jak w systemie niemieckim.

Co zmieni proponowana nowelizacja przepisów? Wprowadzi właściwość wyłączną sądu dla spraw z OC – pozwy będą kierowane do sądów właściwych dla poszkodowanego lub miejsca zdarzenia, nie siedziby warsztatu. Nie zmieni jednak liczby spraw.


Podsumowanie

Lawina pozwów o pojazd zastępczy to realny problem polskiego sądownictwa. Proponowana zmiana właściwości sądu rozłoży ciężar na mniejsze jednostki, ale nie rozwiąże problemu systemowo. Warto spojrzeć na rozwiązanie niemieckie – ryczałtowy dodatek za utratę używania pojazdu, który eliminuje motywację do masowego dochodzenia roszczeń i jednocześnie uczciwie rekompensuje poszkodowanym niedogodność braku auta.


Bartosz Kowalak – radca prawny, wspólnik w KOWALAK JĘDRZEJEWSKA KONRADY I PARTNERZY ADWOKACI I RADCOWIE PRAWNI. Od lat zajmuję się prawem odszkodowawczym z pasją. Więcej o mojej praktyce znajdziecie na www.prawnikpoznanski.pl.

Masz własne zdanie na temat problemu pojazdów zastępczych? Zostaw komentarz lub napisz: kancelaria@prawnikpoznanski.pl


Źródła:

  • Ustawa z dnia 22 maja 2003 r. o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych (t.j. Dz.U. z 2013 r. poz. 392)
  • Projekt poselski klubu PSL dot. zmiany właściwości sądu w sprawach z OC
  • Orzecznictwo Sądu Najwyższego w sprawach o zwrot kosztów najmu pojazdu zastępczego

Dziura w drodze, uszkodzony samochód – jak uzyskać odszkodowanie od zarządcy drogi?

Najechanie na dziurę w jezdni, wyrwę w asfalcie czy uszkodzoną studzienkę to jedna z najczęstszych przyczyn szkód komunikacyjnych. I jedna z najtrudniejszych do uzyskania odszkodowania – przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Schemat jest zazwyczaj taki: zgłaszasz szkodę zarządcy drogi, ten kieruje Cię do swojego ubezpieczyciela, a ubezpieczyciel w 90% przypadków odmawia wypłaty. Standardowe uzasadnienie? „Nie wykazał Pan winy zarządcy drogi”.

Ale jest sposób, żeby to odwrócić.

Standardowa linia obrony ubezpieczyciela

Ubezpieczyciel powołuje się na art. 415 Kodeksu cywilnego – odpowiedzialność na zasadzie winy. Twierdzi, że zarządca drogi odpowiada tylko wtedy, gdy poszkodowany udowodni jego winę: że wiedział o dziurze i jej nie naprawił, że zbyt rzadko patrolował drogi, że zlekceważył zgłoszenie.

To postępowanie dowodowe nie jest niemożliwe, ale bywa trudne. Skąd masz wiedzieć, kiedy ostatnio zarządca kontrolował tę ulicę?

Kiedy ciężar dowodu przechodzi na zarządcę?

Jest kategoria szkód, przy których to zarządca drogi musi udowodnić, że nie ponosi odpowiedzialności – nie odwrotnie. Chodzi o odpowiedzialność na zasadzie ryzyka z art. 434 Kodeksu cywilnego:

„Za szkodę wyrządzoną przez zawalenie się budowli lub oderwanie się jej części odpowiedzialny jest samoistny posiadacz budowli, chyba że zawalenie się budowli lub oderwanie się jej części nie wynikło ani z braku utrzymania budowli w należytym stanie, ani z wady w budowie.”

Klucz tkwi w pojęciu „oderwanie się części budowli”.

Sprawa ze studzienką – z mojej praktyki

Sam prowadziłem sprawę, w której klient wjechał kołem w źle zabezpieczoną studzienkę drogową. Właz podskoczył i uszkodził pojazd. Sąd I instancji oddalił powództwo. W apelacji przekonałem sąd, że mamy do czynienia z „oderwaniem się części budowli” – a więc odpowiedzialnością na zasadzie ryzyka.

Argumentacja była następująca:

Czy droga i studzienka to „budowla”? Tak. Kodeks cywilny nie definiuje tego pojęcia, więc sięgamy do art. 3 pkt 3 Prawa budowlanego. Budowla to m.in. „obiekty liniowe”, a te obejmują „drogę wraz ze zjazdami” oraz „kanalizację”. Studzienka jest częścią kanalizacji lub drogi – w obu przypadkach częścią budowli.

Czy podskoczenie właza to „oderwanie się części”? Tak. Właz oderwał się od studzienki i uderzył w pojazd. To klasyczne „oderwanie się części budowli”.

Konsekwencja: To zarządca drogi musiał udowodnić, że szkoda nie wynikła z braku utrzymania studzienki w należytym stanie ani z wady w budowie. Nie udowodnił – sprawę wygraliśmy.

Czy dziura w jezdni to też „zawalenie się budowli”?

Można argumentować, że tak. Wyrwa w asfalcie to miejsce, gdzie nawierzchnia drogi (czyli część budowli) przestała istnieć – „zawaliła się”. W takim ujęciu ciężar dowodu również powinien spoczywać na zarządcy.

To interpretacja, która wymaga przekonania sądu, ale ma solidne podstawy w wykładni systemowej.

Kiedy zasada ryzyka nie zadziała?

Nie uda się przerzucić ciężaru dowodu przy szkodach spowodowanych przez przedmioty porzucone na jezdni: kamień, oponę, deskę. Trudno tu mówić o „zawaleniu się budowli” czy „oderwaniu jej części” – to obcy przedmiot, nie element drogi.

W takich przypadkach pozostaje klasyczne wykazywanie winy zarządcy: że wiedział o przeszkodzie, że nie patrolował drogi z należytą starannością, że zignorował zgłoszenie.


Podsumowanie: zasada winy vs. zasada ryzyka

Rodzaj szkody Podstawa odpowiedzialności Kto musi udowodnić?
Dziura w jezdni Art. 434 KC (można argumentować) Zarządca – że nie zawinił
Uszkodzona studzienka, właz Art. 434 KC Zarządca – że nie zawinił
Przedmiot na drodze (kamień, opona) Art. 415 KC Poszkodowany – winę zarządcy

Powyższy wpis ma charakter informacyjny i nie stanowi porady prawnej. Każda sprawa wymaga indywidualnej analizy okoliczności. Stan prawny na dzień publikacji.

Bartosz Kowalak radca prawny